Dzisiaj pomysł na błyskawiczne i bardzo proste danie, które powinno się świetnie sprawdzić w okresie przygotowań do Bożego Narodzenia, kiedy nie dość, że sporo gotuje się już na święta, to jeszcze poza tym trzeba przygotować coś do jedzenia na co dzień. Dobrym wariantem w takim układzie jest spaghetti z bakłażanem, które można podać zarówno jako danie główne, jak i dodatek do mięsa czy ryby. Jego niewątpliwym atutem jest fakt, że do jego przygotowania potrzebne będzie jedynie sześć składników: makaron, bakłażan, mąka, oliwa, rodzynki i prażone orzeszki piniowe, które jednak spokojnie zastąpić można pistacjami lub płatkami migdałowymi.
I jeszcze tylko kilka słów o bakłażanie, bo to kolejne warzywo, które powinno często gościć w naszym menu. Jego największą zaletą jest niskokaloryczność (20 kcal w 100 g) oraz obecność potasu, wapnia i magnezu. Ale bakłażan zawiera także związki fenolowe, które mają potencjał przeciwutleniający oraz nasuninę, która chroni przed zmianami nowotworowymi. Nic tylko wykorzystać w kuchni! Warto jednak pamiętać, że część bakłażanów (nie wszystkie) cechuje charakterystyczna goryczka. Aby się jej pozbyć, należy pokroić bakłażana w plastry i nasolić je, a po kilkudziesięciu minutach wysuszyć papierem kuchennym. Wtedy jest gotowy do użycia.
Składniki (dla 2 osób):
160 g makaronu pełnoziarnistego
1 bakłażan
spora garść rodzynek
spora garść płatków migdałowych
oliwa z wytłoczyn
mąka
sól i pieprz
Przygotowanie:
Bakłażana kroimy w plastry, solimy i odstawiamy na kilkadziesiąt minut w chłodne miejsce. Rodzynki zalewamy wrzątkiem i odcedzamy wodę. Płatki migdałowe prażymy na patelni. Następnie osuszamy bakłażana ręcznikiem papierowym. Nagrzewamy mocno oliwę w sporej patelni. Każdy z plastrów bakłażana obtaczamy w mące i strzepujemy jej nadmiar. Wrzucamy plastry na oliwę, kiedy ta już mocno dymi. Obsmażamy je na złocisty kolor z obu stron przez kilka minut. W między czasie gotujemy makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Kiedy makaron jest ugotowany al dente, odcedzamy go i wrzucamy do bakłażanów, dodając jednocześnie rodzynki i płatki migdałowe. Mieszamy, doprawiamy do smaku solą i pieprzem, możemy także polać makaron odrobiną oliwy extra vergine. Całość posypujemy świeżą lub suszoną zieloną pietruszką.
środa, 17 grudnia 2014
piątek, 5 grudnia 2014
Stek z rostbefu w sosie BBQ i makaron z sosem pomidorowym
Stek wołowy to jak dotąd chyba największy nieobecny tego bloga. Muszę przyznać, że sam sobie się dziwię, że pierwszy przepis pojawia się dopiero dzisiaj, tym bardziej że to jedna z tych rzeczy, którą przygotowuję średnio dwa razy w tygodniu. Z jednej strony wszyscy fani Hardkorowego Koksa wiedzą, że w czasie treningu siłowego "stejki" to najlepsze rozwiązanie. Z drugiej jednak, to jeden z najlepszych sposobów przyrządzenia wołowiny, zwłaszcza antrykotu czy rostbefu, a więc taki, który nie wymaga długiego czasu przygotowania i pozwala zachować całą soczystość mięsa. To zresztą moje ulubione rodzaje wołowiny i to właśnie po nie sięgam najczęściej, kiedy mam ochotę na stek.
Zacznę od steka z rostbefu. To dość twarde mięso, ale jak najbardziej nadaje się na steki. Tym razem zamarynowałem je w domowym sosie barbecue, którego przygotowanie to zaledwie kilka chwil, a który z pewnością przyda się już za kilka miesięcy, kiedy znów zacznie się sezon grillowy. W przypadku marynowania steków z rostbefu dobrym pomysłem jest wykorzystanie nakłuwacza do mięsa. Dzięki niemu nakłujemy stek i smak marynaty lepiej do niego wniknie, przez co mięso nabierze pełni smaku. I oczywiście, jak przy każdym steku, należy uważać, aby go nie przesmażyć!
Stek podałem z czarnym makaronem barwionym sepią oraz prostym sosem pomidorowym, który świetnie pasuje do sosu barbecue. Nie ma w nim zbyt wielu składników, bo oparty jest na oliwie, cebuli, czosnku, marchewce i pomidorach, ale właśnie o to chodzi - często najlepsze rzeczy to te najprostsze. I od razu zaznaczę - nie jestem szczególnym fanem gładkich sosów, ale jeśli wolelibyście jego gładką wersję, albo zmiksujcie całość przy użyciu blendera, albo dodajcie do sosu czosnek i marchewkę w całości, zaś cebulą pociętą w ćwiartki, a gdy sos będzie już gotowy, wyjmijcie je ze środka.
Przygotowanie:
Steki w sosie BBQ
2 steki z rostbefu (po 200 g)
Sos BBQ
2 łyżeczki przecieru pomidorowego
1 łyżka octu winnego
1 łyżka sosu worcestershire
1 łyżka miodu
1 łyżka oliwy extra vergine
1/2 łyżeczki tabasco
1 starty ząbek czosnku
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka tymianku
1/2 łyżeczki chili cayenne
1 łyżeczka soli
Czarny makaron z sepią z sosem pomidorowym
150 g czarnego makaronu z sepią
Sos pomidorowy:
1/2 puszki pomidorów
1 mała marchewka
1 mała cebula
2 ząbki czosnku
1/2 pęczka zielonej pietruszki
2 łyżki oliwy
sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
Na patelni rozgrzewamy oliwę, a następnie na średnim ogniu szklimy drobno posiekaną cebulę. Kiedy cebula się zeszkli, dodajemy drobno posiekane czosnek i marchewkę. Przesmażamy przez kilka minut, a następnie dodajemy pomidory. Zmniejszamy ogień na mały, przykrywamy patelnię i gotujemy aż do zgęstnienia sosu, mieszając go co kilka minut. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem (ewentualnie, jeśli pomidory będą za mało słodkie, możemy dodać trochę brązowego cukru) i posypujemy całość posiekaną natką pietruszki.
W miseczce łączymy ze sobą wszystkie składniki sosu BBQ. Steki nakłuwamy nakłuwaczem do mięsa, a następnie dokładnie smarujemy z obu stron sosem BBQ. Wkładamy do lodówki co najmniej na godzinę (a najlepiej na całą noc). Wyjmujemy 30 minut przed smażeniem. Smarujemy oliwą grilla lub patelnię grillową, a następnie mocno rozgrzewamy. Smażymy steki po cztery minuty z każdej strony. Zdejmujemy z grilla lub patelni i zawijamy w folię aluminiową na co najmniej 5 minut.
Zacznę od steka z rostbefu. To dość twarde mięso, ale jak najbardziej nadaje się na steki. Tym razem zamarynowałem je w domowym sosie barbecue, którego przygotowanie to zaledwie kilka chwil, a który z pewnością przyda się już za kilka miesięcy, kiedy znów zacznie się sezon grillowy. W przypadku marynowania steków z rostbefu dobrym pomysłem jest wykorzystanie nakłuwacza do mięsa. Dzięki niemu nakłujemy stek i smak marynaty lepiej do niego wniknie, przez co mięso nabierze pełni smaku. I oczywiście, jak przy każdym steku, należy uważać, aby go nie przesmażyć!
Stek podałem z czarnym makaronem barwionym sepią oraz prostym sosem pomidorowym, który świetnie pasuje do sosu barbecue. Nie ma w nim zbyt wielu składników, bo oparty jest na oliwie, cebuli, czosnku, marchewce i pomidorach, ale właśnie o to chodzi - często najlepsze rzeczy to te najprostsze. I od razu zaznaczę - nie jestem szczególnym fanem gładkich sosów, ale jeśli wolelibyście jego gładką wersję, albo zmiksujcie całość przy użyciu blendera, albo dodajcie do sosu czosnek i marchewkę w całości, zaś cebulą pociętą w ćwiartki, a gdy sos będzie już gotowy, wyjmijcie je ze środka.
Przygotowanie:
Steki w sosie BBQ
2 steki z rostbefu (po 200 g)
Sos BBQ
2 łyżeczki przecieru pomidorowego
1 łyżka octu winnego
1 łyżka sosu worcestershire
1 łyżka miodu
1 łyżka oliwy extra vergine
1/2 łyżeczki tabasco
1 starty ząbek czosnku
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka tymianku
1/2 łyżeczki chili cayenne
1 łyżeczka soli
Czarny makaron z sepią z sosem pomidorowym
150 g czarnego makaronu z sepią
Sos pomidorowy:
1/2 puszki pomidorów
1 mała marchewka
1 mała cebula
2 ząbki czosnku
1/2 pęczka zielonej pietruszki
2 łyżki oliwy
sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
Na patelni rozgrzewamy oliwę, a następnie na średnim ogniu szklimy drobno posiekaną cebulę. Kiedy cebula się zeszkli, dodajemy drobno posiekane czosnek i marchewkę. Przesmażamy przez kilka minut, a następnie dodajemy pomidory. Zmniejszamy ogień na mały, przykrywamy patelnię i gotujemy aż do zgęstnienia sosu, mieszając go co kilka minut. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem (ewentualnie, jeśli pomidory będą za mało słodkie, możemy dodać trochę brązowego cukru) i posypujemy całość posiekaną natką pietruszki.
W miseczce łączymy ze sobą wszystkie składniki sosu BBQ. Steki nakłuwamy nakłuwaczem do mięsa, a następnie dokładnie smarujemy z obu stron sosem BBQ. Wkładamy do lodówki co najmniej na godzinę (a najlepiej na całą noc). Wyjmujemy 30 minut przed smażeniem. Smarujemy oliwą grilla lub patelnię grillową, a następnie mocno rozgrzewamy. Smażymy steki po cztery minuty z każdej strony. Zdejmujemy z grilla lub patelni i zawijamy w folię aluminiową na co najmniej 5 minut.
piątek, 28 listopada 2014
Łosoś pieczony w niskiej tempetaturze
Wyjdzie na to, że jestem monotematyczny, ale nie mogę sobie odmówić jeszcze jednego przepisu, w którym pojawiają się moje ulubione bataty. Tym razem jednak nie występują w roli głównej, a jedynie jako dodatek do pieczonego łososia. Pomyślałem sobie, że właśnie słodkie bataty ze świeżym tymiankiem będą świetnym uzupełnieniem cytrynowo-tymiankowego łososia z pieca. Słyszałem, że ludzie dzielą się na tych, którzy uwielbiają łososia, oraz na tych, którzy za nim (najogólniej rzecz ujmując) nie przepadają. Ja plasuję się gdzieś pośrodku. Nie jest na pewno tak, że za nim nie przepadam, ale też nie jest to ryba, na którą często miałbym ochotę...
Bardzo możliwe, że przyczyną niechęci do łososia jest sposób jego przygotowania - bardzo łatwo go wysuszyć, a wtedy traci cały swój urok (jak zresztą większość ryb). Dlatego, przed zabraniem się do pracy, postanowiłem trochę poczytać o właściwych temperaturach pieczenia. I co się okazało? Ponieważ jest to dość tłusta ryba, najlepiej jest ją piec w niskich temperaturach (130-135 stopni), tak aby tłuszcz powoli się wytapiał i sprawiał, że cały czas pozostaje ona soczysta. Tak też zrobiłem i swój filet piekłem trochę ponad 15 minut w temperaturze 135 stopni. Efekt? Łosoś był właśnie taki, jak powinien, czyli rozpływający się w ustach! Jeśli więc do tej pory łosoś wychodził Wam zbyt suchy, koniecznie spróbujcie tego przepisu, czyli pieczenia w niskiej temperaturze.
I na koniec jeszcze jedna uwaga: ostatnio kilka osób prosiło mnie o pomysły na dania, które sprawdzą się na przyjęciach, a więc przepisy niewymagające zbyt wiele pracy w kuchni, gdy mamy gości na głowie. To właśnie jedno z nich: zarówno łososia, jak i bataty można przygotować przed spotkaniem, a następnie obie rzeczy włożyć do piekarników i potem tylko raz czy dwa razy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ale to nie tylko świetny przepis na przyjęcie, bo równie dobrze powinien sprawdzić się jako pomysł na niebanalny i (nie)codzienny obiad.
Składniki (2 osoby):
Łosoś z tymiankiem i cytryną
1 duży filet z łososia (ok. 400 g)
1 cytryna
2 łodygi świeżego tymianku
1 łyżeczka musztardy Dijon
1 łyżeczka miodu
1 łyżka oliwy extra vergine
sól i pieprz
Pieczone bataty
2 bataty
2 łodygi świeżego tymianku
2 łyżki oliwy extra verigne
1 łyżeczka brązowego cukru
sól i pieprz
Przygotowanie:
Łososia myjemy i osuszamy. Połowę cytryny kroimy w plastry. W naczyniu mieszamy ze sobą sok z pozostałej połówki cytryny, musztardę Dijon, miód, oliwę oraz posiekany tymianek. Dokładnie smarujemy rybę marynatą i zostawiamy co najmniej na 30 minut, aby łosoś przeszedł smakiem marynaty. Nagrzewamy piekarnik do 135 stopni C. Łososia solimy i pieprzymy, na wierzch kładziemy plastry cytryny, a następnie pieczemy w piekarniku przez 15-17 minut (w zależności od grubości filetu).
Bataty myjemy i obieramy. Kroimy w słupki przypominające frytki. Rozkładamy bataty na blasze do pieczenia, a następnie polewamy je oliwą i posypujemy posiekanym tymiankiem, brązowym cukrem oraz solą i pieprzem. Mieszamy całość rękami i wstawiamy do piekarnika nagrzanego na 200 stopni C na ok. 10-15 minut (pieczemy aż do miękkości).
Bardzo możliwe, że przyczyną niechęci do łososia jest sposób jego przygotowania - bardzo łatwo go wysuszyć, a wtedy traci cały swój urok (jak zresztą większość ryb). Dlatego, przed zabraniem się do pracy, postanowiłem trochę poczytać o właściwych temperaturach pieczenia. I co się okazało? Ponieważ jest to dość tłusta ryba, najlepiej jest ją piec w niskich temperaturach (130-135 stopni), tak aby tłuszcz powoli się wytapiał i sprawiał, że cały czas pozostaje ona soczysta. Tak też zrobiłem i swój filet piekłem trochę ponad 15 minut w temperaturze 135 stopni. Efekt? Łosoś był właśnie taki, jak powinien, czyli rozpływający się w ustach! Jeśli więc do tej pory łosoś wychodził Wam zbyt suchy, koniecznie spróbujcie tego przepisu, czyli pieczenia w niskiej temperaturze.
I na koniec jeszcze jedna uwaga: ostatnio kilka osób prosiło mnie o pomysły na dania, które sprawdzą się na przyjęciach, a więc przepisy niewymagające zbyt wiele pracy w kuchni, gdy mamy gości na głowie. To właśnie jedno z nich: zarówno łososia, jak i bataty można przygotować przed spotkaniem, a następnie obie rzeczy włożyć do piekarników i potem tylko raz czy dwa razy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ale to nie tylko świetny przepis na przyjęcie, bo równie dobrze powinien sprawdzić się jako pomysł na niebanalny i (nie)codzienny obiad.
Składniki (2 osoby):
Łosoś z tymiankiem i cytryną
1 duży filet z łososia (ok. 400 g)
1 cytryna
2 łodygi świeżego tymianku
1 łyżeczka musztardy Dijon
1 łyżeczka miodu
1 łyżka oliwy extra vergine
sól i pieprz
Pieczone bataty
2 bataty
2 łodygi świeżego tymianku
2 łyżki oliwy extra verigne
1 łyżeczka brązowego cukru
sól i pieprz
Przygotowanie:
Łososia myjemy i osuszamy. Połowę cytryny kroimy w plastry. W naczyniu mieszamy ze sobą sok z pozostałej połówki cytryny, musztardę Dijon, miód, oliwę oraz posiekany tymianek. Dokładnie smarujemy rybę marynatą i zostawiamy co najmniej na 30 minut, aby łosoś przeszedł smakiem marynaty. Nagrzewamy piekarnik do 135 stopni C. Łososia solimy i pieprzymy, na wierzch kładziemy plastry cytryny, a następnie pieczemy w piekarniku przez 15-17 minut (w zależności od grubości filetu).
Bataty myjemy i obieramy. Kroimy w słupki przypominające frytki. Rozkładamy bataty na blasze do pieczenia, a następnie polewamy je oliwą i posypujemy posiekanym tymiankiem, brązowym cukrem oraz solą i pieprzem. Mieszamy całość rękami i wstawiamy do piekarnika nagrzanego na 200 stopni C na ok. 10-15 minut (pieczemy aż do miękkości).
wtorek, 25 listopada 2014
Zupa z batatów
Każdy człowiek ma jakieś słabości, a już na pewno słabość do czegoś. W moim przypadku zdecydowanie są to bataty, zwane także patatami albo słodkimi ziemniakami, choć ze względu na kolor, ale i wartości odżywcze blisko im także do marchwi. Ich pomarańczowa barwa świadczy o wysokiej zawartości karotenoidów, dzięki czemu nawet niewielka ilość batatów pokrywa zapotrzebowanie na witaminę A i beta-karoten. Ale są one także dobrym źródłem sodu czy potasu, zawierają inne witaminy i minerały, takie jak miedź, mangan, wapń, witaminy z grupy B i witaminę C, jak również pokaźną ilość błonnika. W końcu to także świetne źródło węglowodanów o stosunkowo niskim indeksie glikemicznym, dzięki czemu mogą one być nie tylko zdrowym zamiennikiem ziemniaków, ale także kasz, ryżów czy makaronów.
Niemniej, pomijając wszystkie właściwości odżywcze, które czynią z batatów jedne z najzdrowszych warzyw na świecie, najbardziej niepowtarzalny jest ich smak - słodki i delikatny. Najprostszą formą przygotowania jest po prostu ich upieczenie w piekarniku w formie frytek, ale bataty dają o wiele więcej możliwości. Jedną z moich ulubionych jest zupa, a właściwie krem, z dodatkiem marchewki, imbiru i ziół, takich jak kolendra czy kmin rzymski. To idealny pomysł na zimowy obiad - z jednej strony słodycz batatów i marchwi, z drugiej rozgrzewający i dodający energii smak imbiru i kminu. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji spróbować, to jest ten moment. Po takiej zupie, ani jesień, ani zima już nie straszne!
Składniki (4 osoby):
2 duże bataty
2 duże marchewki
2 cebule
4 ząbki czosnku
1 kawałek świeżego imbiru
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka kminu rzymskiego
1 suszona papryczka chili
ok. 1 litra bulionu warzywnego
2 łyżki oliwy
sól i pieprz do smaku
jogurt naturalny (opcjonalnie)
prażone płatki migdałowe (opcjonalnie)
Przygotowanie:
Cebulę, czosnek i imbir siekamy. Bataty i marchewkę kroimy w niewielką kostkę. W garnku rozgrzewamy oliwę, a następnie szklimy na niej cebulę. Po kilku minutach dodajemy imbir i czosnek, oraz zioła i posiekaną papryczkę chili. Przesmażamy jeszcze przez minutę, a następnie wrzucamy marchewkę i bataty. Mieszamy dokładnie, a po kolejnej minucie wlewamy chłodny bulion. Zagotowujemy, a następnie gotujemy na mały ogniu aż do miękkości marchewki i batatów (ok. 20-30 minut). Miksujmy na krem i zagotowujemy ponownie. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
Zupę można podać także z kleksem jogurtu naturalnego albo z prażonymi płatkami migdałów.
Niemniej, pomijając wszystkie właściwości odżywcze, które czynią z batatów jedne z najzdrowszych warzyw na świecie, najbardziej niepowtarzalny jest ich smak - słodki i delikatny. Najprostszą formą przygotowania jest po prostu ich upieczenie w piekarniku w formie frytek, ale bataty dają o wiele więcej możliwości. Jedną z moich ulubionych jest zupa, a właściwie krem, z dodatkiem marchewki, imbiru i ziół, takich jak kolendra czy kmin rzymski. To idealny pomysł na zimowy obiad - z jednej strony słodycz batatów i marchwi, z drugiej rozgrzewający i dodający energii smak imbiru i kminu. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji spróbować, to jest ten moment. Po takiej zupie, ani jesień, ani zima już nie straszne!
Składniki (4 osoby):
2 duże bataty
2 duże marchewki
2 cebule
4 ząbki czosnku
1 kawałek świeżego imbiru
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka kminu rzymskiego
1 suszona papryczka chili
ok. 1 litra bulionu warzywnego
2 łyżki oliwy
sól i pieprz do smaku
jogurt naturalny (opcjonalnie)
prażone płatki migdałowe (opcjonalnie)
Przygotowanie:
Cebulę, czosnek i imbir siekamy. Bataty i marchewkę kroimy w niewielką kostkę. W garnku rozgrzewamy oliwę, a następnie szklimy na niej cebulę. Po kilku minutach dodajemy imbir i czosnek, oraz zioła i posiekaną papryczkę chili. Przesmażamy jeszcze przez minutę, a następnie wrzucamy marchewkę i bataty. Mieszamy dokładnie, a po kolejnej minucie wlewamy chłodny bulion. Zagotowujemy, a następnie gotujemy na mały ogniu aż do miękkości marchewki i batatów (ok. 20-30 minut). Miksujmy na krem i zagotowujemy ponownie. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
Zupę można podać także z kleksem jogurtu naturalnego albo z prażonymi płatkami migdałów.
piątek, 21 listopada 2014
Włoski stir-fry z kurczakiem
Na początek chciałbym podziękować tym, którzy są tutaj od początku, i tym, którzy zaczęli śledzić bloga w ciągu ostatnich 12 miesięcy! Aż trudno uwierzyć, że minął już rok od pierwszego wpisu. W tym czasie pojawiło się 61 przepisów na przystawki, zupy, drugie dania (mięsne, ale i bezmięsne) oraz desery. Jednak przyszedł czas na zmiany na blogu. Najważniejszą jest dodanie Menu - znajdziecie je na stronie głównej po prawej u góry. Mam nadzieję, że w ten sposób ułatwię Wam poszukiwania konkretnego przepisu albo po prostu przejrzenie moich dotychczasowych pomysłów. A kolejne zmiany już niebawem...
Tymczasem wracam do gotowania i dzisiejszego przepisu, czyli włoskiego stir-fry z kurczakiem. O stir-fry pisałem już wielokrotnie, bo to zdecydowanie jedno z moich ulubionych dań, głównie ze względu na błyskawiczny i wymagający niewielkiej ilości tłuszczu sposób przygotowania. Ale lubię to danie także dlatego, że daje sporo możliwości i pobudza kreatywność. Stir-fry może być z kurczakiem, wołowiną czy rybą, ale może też być warzywny; podobnie jak można do niego użyć makaronu albo ryżu, ale równie dobrze może to być np. kasza. W końcu można go przygotować na sposób azjatycki (i tak robię najczęściej), z szalotką, czosnkiem, imbirem i papryczkami chili, ale można też pokusić się o nieco inne smaki.
I to właśnie taki nieco inny pomysł na stir-fry z woka. Zamiast wschodnich smaków przygotowałem coś bardziej włoskiego: kurczaka w oregano, bazylii i tymianku, do tego moja ulubiona "włoska" mieszanka warzyw (marchew, seler naciowy, czosnek, szalotka, papryczka chili), a zamiast makaronu i ryżu tym razem ziarna pszenicy płaskurki. Pszenica płaskurka, zarówno w postaci mąki, jak i ziarna, gości u mnie w kuchni dość często, o czym świadczyć może fakt, że pisałem już o niej dwukrotnie (przy okazji chleba i włoskiego krupniku). Oczywiście płaskurkę spokojnie możecie zastąpić ryżem albo kaszą, ale polecam spróbować mojej wersji, bo z jednej strony pszenica płaskurka to najzdrowszy typ pszenicy, a z drugiej, ma niepowtarzalny smak, który świetnie pasuje do dań kuchni włoskiej. A proponowane danie, jak zwykle, błyskawiczne - wszystkie półprodukty spokojnie możecie przygotować wcześniej, a wtedy samo gotowanie zajmie Wam dosłownie 10 minut!
Składniki (dla 2 osób):
2 piersi z kurczaka
120 g ziarna pszenicy płaskurki
1 marchewka
2 łodygi selera naciowego (oraz natka)
1 szalotka
3 ząbki czosnku
1 papryczka chili
1 cytryna
1 łyżka suszonej bazylii
1 łyżka suszonego oregano
1 łyżka suszonego tymianku
1/2 łyżeczki mielonego białego pieprzu
1/2 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
1 łyżka octu balsamicznego
oliwa z wytłoczyn
sól i pieprz
Przygotowanie:
Piersi myjemy, dokładnie osuszamy, czyścimy i kroimy na małe kawałki. Mieszamy ze sobą bazylię, oregano, tymianek oraz biały i czarny pieprz, a następnie dokładnie obtaczamy kawałki kurczaka w ziołach. Wstawiamy mięso pod przykryciem do lodówki na co najmniej godzinę.
Ziarno pszenicy namaczamy w wodzie co najmniej przez godzinę (a najlepiej przez całą noc). Przed gotowaniem odcedzamy pszenicę, a następnie rozgrzewamy łyżkę oliwy w garnku. Kiedy oliwa zaczyna dymić, wrzucamy odsączone ziarno pszenicy i mieszając przesmażamy przez minutę. Zalewamy 250 ml wody i gotujemy na małym ogniu aż do wchłonięcia całej wody przez pszenicę.
Szalotkę kroimy w talarki, ząbki czosnku, papryczkę chili i łodygi selera naciowego w cienkie plastry, a marchewkę w julienne. Parzymy cytrynę i ścieramy z niej skórkę.
W woku rozgrzewamy 2 łyżki oliwy. Kiedy oliwa zacznie dymić, wrzucamy kurczaka i smażymy, ciągle mieszając, przez ok. 3-4 minuty (do obsmażenia kurczaka z każdej strony i delikatnego zrumienienia). Zdejmujemy mięso, dolewamy odrobinę oliwy, a kiedy się rozgrzeje, wrzucamy warzywa. Przesmażamy je przez minutę, następnie dodajemy z powrotem mięso i ugotowaną pszenicę. Dodajemy skórkę i sok z cytryny, ocet balsamiczny oraz sól i pieprz do smaku. Smażymy jeszcze przez minutę, mieszając dokładnie, a na koniec posypujemy całość natką selera naciowego. Gotowe!
Tymczasem wracam do gotowania i dzisiejszego przepisu, czyli włoskiego stir-fry z kurczakiem. O stir-fry pisałem już wielokrotnie, bo to zdecydowanie jedno z moich ulubionych dań, głównie ze względu na błyskawiczny i wymagający niewielkiej ilości tłuszczu sposób przygotowania. Ale lubię to danie także dlatego, że daje sporo możliwości i pobudza kreatywność. Stir-fry może być z kurczakiem, wołowiną czy rybą, ale może też być warzywny; podobnie jak można do niego użyć makaronu albo ryżu, ale równie dobrze może to być np. kasza. W końcu można go przygotować na sposób azjatycki (i tak robię najczęściej), z szalotką, czosnkiem, imbirem i papryczkami chili, ale można też pokusić się o nieco inne smaki.
I to właśnie taki nieco inny pomysł na stir-fry z woka. Zamiast wschodnich smaków przygotowałem coś bardziej włoskiego: kurczaka w oregano, bazylii i tymianku, do tego moja ulubiona "włoska" mieszanka warzyw (marchew, seler naciowy, czosnek, szalotka, papryczka chili), a zamiast makaronu i ryżu tym razem ziarna pszenicy płaskurki. Pszenica płaskurka, zarówno w postaci mąki, jak i ziarna, gości u mnie w kuchni dość często, o czym świadczyć może fakt, że pisałem już o niej dwukrotnie (przy okazji chleba i włoskiego krupniku). Oczywiście płaskurkę spokojnie możecie zastąpić ryżem albo kaszą, ale polecam spróbować mojej wersji, bo z jednej strony pszenica płaskurka to najzdrowszy typ pszenicy, a z drugiej, ma niepowtarzalny smak, który świetnie pasuje do dań kuchni włoskiej. A proponowane danie, jak zwykle, błyskawiczne - wszystkie półprodukty spokojnie możecie przygotować wcześniej, a wtedy samo gotowanie zajmie Wam dosłownie 10 minut!
Składniki (dla 2 osób):
2 piersi z kurczaka
120 g ziarna pszenicy płaskurki
1 marchewka
2 łodygi selera naciowego (oraz natka)
1 szalotka
3 ząbki czosnku
1 papryczka chili
1 cytryna
1 łyżka suszonej bazylii
1 łyżka suszonego oregano
1 łyżka suszonego tymianku
1/2 łyżeczki mielonego białego pieprzu
1/2 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
1 łyżka octu balsamicznego
oliwa z wytłoczyn
sól i pieprz
Przygotowanie:
Piersi myjemy, dokładnie osuszamy, czyścimy i kroimy na małe kawałki. Mieszamy ze sobą bazylię, oregano, tymianek oraz biały i czarny pieprz, a następnie dokładnie obtaczamy kawałki kurczaka w ziołach. Wstawiamy mięso pod przykryciem do lodówki na co najmniej godzinę.
Ziarno pszenicy namaczamy w wodzie co najmniej przez godzinę (a najlepiej przez całą noc). Przed gotowaniem odcedzamy pszenicę, a następnie rozgrzewamy łyżkę oliwy w garnku. Kiedy oliwa zaczyna dymić, wrzucamy odsączone ziarno pszenicy i mieszając przesmażamy przez minutę. Zalewamy 250 ml wody i gotujemy na małym ogniu aż do wchłonięcia całej wody przez pszenicę.
Szalotkę kroimy w talarki, ząbki czosnku, papryczkę chili i łodygi selera naciowego w cienkie plastry, a marchewkę w julienne. Parzymy cytrynę i ścieramy z niej skórkę.
W woku rozgrzewamy 2 łyżki oliwy. Kiedy oliwa zacznie dymić, wrzucamy kurczaka i smażymy, ciągle mieszając, przez ok. 3-4 minuty (do obsmażenia kurczaka z każdej strony i delikatnego zrumienienia). Zdejmujemy mięso, dolewamy odrobinę oliwy, a kiedy się rozgrzeje, wrzucamy warzywa. Przesmażamy je przez minutę, następnie dodajemy z powrotem mięso i ugotowaną pszenicę. Dodajemy skórkę i sok z cytryny, ocet balsamiczny oraz sól i pieprz do smaku. Smażymy jeszcze przez minutę, mieszając dokładnie, a na koniec posypujemy całość natką selera naciowego. Gotowe!
piątek, 14 listopada 2014
Risotto z dynią, mandarynkami i goździkami
Po raz kolejny okazało się, że potrzeba jest matką wynalazku i źródłem ciekawych pomysłów także w kuchni. Ale zacznijmy od początku. W piątek, jak to w Polsce, na ogół na obiad przygotowujemy danie bezmięsne - najczęściej rybę. W planach był mój ulubiony pomarańczowy stek z tuńczyka, na którego przepis podawałem już jakiś czas temu. Niestety tym razem nigdzie nie udało mi się kupić ładnych pomarańczy, a tuńczyka trzeba było czym prędzej zamarynować. Na szczęście okazało się, że w domu mam jeszcze kilka mandarynek, dlatego (nieco z konieczności) postanowiłem zastąpić skórę pomarańczową skórką z mandarynek. Oprócz niej do marynaty użyłem tylko soli gruboziarnistej, suszonego estragonu, rozgniecionych jagód ziela angielskiego, pieprzu chili cayenne i odrobiny oliwy extra vergine. Efekt? Z pewnością wart powtórzenia!
Jak jednak ma się ta historia do tytułowego risotto z dynią, mandarynką i goździkami? Wszystko przez mandarynki! Ponieważ po zamarynowaniu tuńczyka zostały mi jeszcze trzy mandarynki, z którymi nie było co zrobić, pomyślałem, że fajnie byłoby użyć ich do przygotowania jakiegoś dodatku do ryby. Potem to była już tylko gra skojarzeń. Ich kolor posunął mi na myśl dynię hokkaido, która od kilku dni czekała na właściwy moment, aby ją użyć i ta chwila najwyraźniej właśnie nadeszła. A skoro dynia to może risotto? Chciałem jednak, aby risotto jakoś współgrało z tuńczykiem i to nie tylko poprzez mandarynki, dlatego dodałem do niego korzenne goździki, które miały korespondować z korzennym zielem angielskim w marynacie do tuńczyka i które przy okazji świetnie pasują do dyni. Do tego jeszcze tylko rozmaryn, który nieco orzeźwi całość i gotowe!
Aby jednak nic się nie zmarnowało, należało jeszcze wykorzystać mandarynki, które pozostały po przygotowaniu marynaty do tuńczyka (wykorzystałem do niej tylko ich skórkę). Nic prostszego! Opakowanie rukoli, mandarynki, ocet balsamiczny, miód, oliwa extravergine, sól i pieprz i sałatka gotowa!
Oczywiście risotto z dynią, mandarynkami i goździkami świetnie sprawdzi się także jako danie samo w sobie - zarówno jako przystawka, jak i jedno z dań głównych. Nie użyłem do niego żadnego sera, który jak najbardziej by do niego pasował, ale to dlatego, że podawałem je z rybą, a w takim przypadku (po włosku) staram się nie łączyć ryb z serami. Ale jeśli będzie podawać samo risotto, spokojnie możecie użyć Parmezanu, Pecorino Romano, Grana Padano czy jakiegokolwiek innego słonego sera.
Składniki:
Risotto (dla 2 osób):
120 g ryżu arborio
1 mała dynia hokkaido
100 ml białego wytrawnego wina
500 ml bulionu warzywnego
3 mandarynki
2 szalotki
2 ząbki czosnku
1/2 łyżeczki mielonych goździków
2 łyżki oliwy extra vergine
1/2 łyżki masła
1 gałązka rozmarynu
sól i pieprz
Tuńczyk:
2 steki z tuńczyka
2 mandarynki
6-8 jagód ziela angielskiego
3/4 łyżki soli gruboziarnistej
1 łyżka suszonego estragonu
1/2 łyżeczki pieprzu chili cayenne
2 łyżki oliwy extra vergine
Przygotowanie:
Obieramy 2 mandarynki - skórkę drobno siekamy. W moździerzu rozcieramy ziele angielskie z solą, estragonem, pieprzem chili cayenne i posiekaną skórką z mandarynek. Wlewamy oliwę, mieszamy i smarujemy dokładnie marynatą umyte i osuszone steki z tuńczyka. W przykrytym naczyniu wkładamy do lodówki na minimum godzinę (a najlepiej na całą noc). Wyjmujemy 30 minut przed smażeniem. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię z powłoką nieprzywieralną (najlepiej ceramiczną) i smażymy bez użycia tłuszczu ok. minutę z każdej strony (czas smażenia zależy oczywiście od grubości steków, ale nawet najgrubsze steki nie smażymy dłużej nić 1,5-2 minuty z każdej strony). Odstawiamy na 2-3 minuty, aby steki odpoczęły.
Ponieważ dynię bardzo trudno obrać, najlepiej jest ją upiec i dopiero wtedy obrać. W tym celu dynię myjemy, kroimy na małe kawałki i pieczemy w piekarniku przez ok. 20-30 minut (aż do miękkości). Po upieczeniu obieramy ze skórki. W garnku rozgrzewamy oliwę i szklimy drobno posiekaną szalotkę. Następnie dodajmy drobno posiekany czosnek i goździki, aby uwolniły swój aromat. Po minucie wrzucamy ryż. Przesmażamy go do momentu aż będzie szklisty. Wlewamy wino i deglasujemy. Kiedy ryż wchłonie całe wino, powoli, małymi porcjami wlewamy bulion aż do momentu, gdy ryż będzie nieco twardawy. Wtedy wlewamy sok wyciśnięty z 3 mandarynek i dodajemy posiekaną na małe kawałki dynię oraz listki rozmarynu i zostawiamy na ogniu jeszcze na dwie minuty. Na koniec dodajemy masło, aby całość stała się bardziej kremowa i doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
Jak jednak ma się ta historia do tytułowego risotto z dynią, mandarynką i goździkami? Wszystko przez mandarynki! Ponieważ po zamarynowaniu tuńczyka zostały mi jeszcze trzy mandarynki, z którymi nie było co zrobić, pomyślałem, że fajnie byłoby użyć ich do przygotowania jakiegoś dodatku do ryby. Potem to była już tylko gra skojarzeń. Ich kolor posunął mi na myśl dynię hokkaido, która od kilku dni czekała na właściwy moment, aby ją użyć i ta chwila najwyraźniej właśnie nadeszła. A skoro dynia to może risotto? Chciałem jednak, aby risotto jakoś współgrało z tuńczykiem i to nie tylko poprzez mandarynki, dlatego dodałem do niego korzenne goździki, które miały korespondować z korzennym zielem angielskim w marynacie do tuńczyka i które przy okazji świetnie pasują do dyni. Do tego jeszcze tylko rozmaryn, który nieco orzeźwi całość i gotowe!
Aby jednak nic się nie zmarnowało, należało jeszcze wykorzystać mandarynki, które pozostały po przygotowaniu marynaty do tuńczyka (wykorzystałem do niej tylko ich skórkę). Nic prostszego! Opakowanie rukoli, mandarynki, ocet balsamiczny, miód, oliwa extravergine, sól i pieprz i sałatka gotowa!
Oczywiście risotto z dynią, mandarynkami i goździkami świetnie sprawdzi się także jako danie samo w sobie - zarówno jako przystawka, jak i jedno z dań głównych. Nie użyłem do niego żadnego sera, który jak najbardziej by do niego pasował, ale to dlatego, że podawałem je z rybą, a w takim przypadku (po włosku) staram się nie łączyć ryb z serami. Ale jeśli będzie podawać samo risotto, spokojnie możecie użyć Parmezanu, Pecorino Romano, Grana Padano czy jakiegokolwiek innego słonego sera.
Składniki:
Risotto (dla 2 osób):
120 g ryżu arborio
1 mała dynia hokkaido
100 ml białego wytrawnego wina
500 ml bulionu warzywnego
3 mandarynki
2 szalotki
2 ząbki czosnku
1/2 łyżeczki mielonych goździków
2 łyżki oliwy extra vergine
1/2 łyżki masła
1 gałązka rozmarynu
sól i pieprz
Tuńczyk:
2 steki z tuńczyka
2 mandarynki
6-8 jagód ziela angielskiego
3/4 łyżki soli gruboziarnistej
1 łyżka suszonego estragonu
1/2 łyżeczki pieprzu chili cayenne
2 łyżki oliwy extra vergine
Przygotowanie:
Obieramy 2 mandarynki - skórkę drobno siekamy. W moździerzu rozcieramy ziele angielskie z solą, estragonem, pieprzem chili cayenne i posiekaną skórką z mandarynek. Wlewamy oliwę, mieszamy i smarujemy dokładnie marynatą umyte i osuszone steki z tuńczyka. W przykrytym naczyniu wkładamy do lodówki na minimum godzinę (a najlepiej na całą noc). Wyjmujemy 30 minut przed smażeniem. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię z powłoką nieprzywieralną (najlepiej ceramiczną) i smażymy bez użycia tłuszczu ok. minutę z każdej strony (czas smażenia zależy oczywiście od grubości steków, ale nawet najgrubsze steki nie smażymy dłużej nić 1,5-2 minuty z każdej strony). Odstawiamy na 2-3 minuty, aby steki odpoczęły.
Ponieważ dynię bardzo trudno obrać, najlepiej jest ją upiec i dopiero wtedy obrać. W tym celu dynię myjemy, kroimy na małe kawałki i pieczemy w piekarniku przez ok. 20-30 minut (aż do miękkości). Po upieczeniu obieramy ze skórki. W garnku rozgrzewamy oliwę i szklimy drobno posiekaną szalotkę. Następnie dodajmy drobno posiekany czosnek i goździki, aby uwolniły swój aromat. Po minucie wrzucamy ryż. Przesmażamy go do momentu aż będzie szklisty. Wlewamy wino i deglasujemy. Kiedy ryż wchłonie całe wino, powoli, małymi porcjami wlewamy bulion aż do momentu, gdy ryż będzie nieco twardawy. Wtedy wlewamy sok wyciśnięty z 3 mandarynek i dodajemy posiekaną na małe kawałki dynię oraz listki rozmarynu i zostawiamy na ogniu jeszcze na dwie minuty. Na koniec dodajemy masło, aby całość stała się bardziej kremowa i doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
czwartek, 6 listopada 2014
Ciasteczka amarantusowe
Dzisiaj propozycja na jedną z moich ulubionych słodkich, ale i niezwykle pożywnych przegryzek, która świetnie sprawdza się także jako zamiennik dla batonów energetycznych. Ta ostatnia kwestia jest dla mnie dość ważna, bo cały czas chodzę na siłownię, więc posiadanie pod ręką odpowiedniej porcji energii jest zawsze niezwykle przydatne. Oczywiście można wybrać gotowe batony energetyczne, ale po co, skoro w prosty i szybki sposób można zrobić swoją własną wersję?
Dlaczego jednak ciasteczka amarantusowe? Cóż, tak już mam (i tak zawsze było u nas w domu), że lubię sprawdzać różnego rodzaju nowości albo do tej pory nieznane mi produkty. Tak też było z amarantusem, którego ziarna pojawiły się jakiś czas temu w jednym z hipermarketów. Czym prędzej przystąpiłem do lektury na temat tego, czym jest amarantus i z czym się go je. Naturalnie wcześniej nieraz słyszałem o jego właściwościach odżywczych i o tym, że jest ziarnem bezglutenowym, ale teraz okazało się, że to świetne źródło żelaza, wapnia, magnezu, fosforu i potasu oraz że jest jednym z nielicznych białek, które zawiera komplet aminokwasów egzogennych. Ta informacja wystarczyła, aby zacząć kuchenne eksperymenty z amarantusem w roli głównej.
Postanowiłem przygotować własną wersję ciasteczek energetycznych, w których, oprócz amarantusa, znajdą się składniki, które powinny znaleźć się w codziennej diecie, a które trudno byłoby dostarczyć w inny sposób - a więc w jakimś sensie połączyłem przyjemne z pożytecznym. Dlatego dodałem do nich także prażone płatki migdałowe, otręby orkiszowe, banana, rodzynki i daktyle, a całość uzupełniłem miodem i odrobiną cynamonu. Ich zaletą jest to, że pieczenia nie musimy używać żadnej mąki ani tłuszczu, bowiem ich spoiwem jest robi banan. Innymi słowy: samo zdrowie!
Przepis starcza na upieczenie około 20 ciasteczek, które bez problemu mogą stać w puszce przez kilka tygodni. Pieczemy więc raz, a potem korzystamy z nich przez długi czas. To dobry "baton energetyczny", ale i jak mi się wydaje fajny pomysł na drugie śniadanie w pracy czy na uczelni. Przepis oczywiście można dowolnie zmieniać i uzupełniać o inne składniki - bardziej chodziło mi o podpowiedzenie fajnego pomysłu na coś zdrowego i słodkiego na co dzień. Mam nadzieję, że Wam się spodoba!
Składniki:
1/2 szklanki amarantusa
2 banany
1/2 szklanki otrębów orkiszowych
3/4 szklanki płatków migdałowych
2 łyżki rodzynek
2 łyżki posiekanych daktyli
1 łyżka miodu
1 łyżeczka cynamonu
sól
Przygotowanie:
Amarantus i płatki migdałowe (osobno) prażymy na patelni i odstawiamy do ostygnięcia. Sparzamy rodzynki i daktyle. W naczyniu łączymy ze sobą amarantus, posiekane płatki migdałowe, otręby orkiszowe, posiekane rodzynki i daktyle oraz miód i rozgniecione widelcem banany. Mieszamy aż do uzyskania jednolitej, dość zwartej konsystencji (zawsze możemy podsypać otrębami lub migdałami). Dodajemy cynamon i odrobinę soli.
Blachę wykładamy papierem do pieczenia. Łyżeczką nakładamy "ciasto" na blachę i formujemy ciasteczka (jedno ciasteczko to jedna kopiasta łyżeczka). Wkładamy do nagrzanego na 200 stopni piekarnika. Pieczemy ok. 20 minut (aż do suchego patyczka). Wyjmujemy z piekarnika, studzimy i przekładamy do puszek.
Dlaczego jednak ciasteczka amarantusowe? Cóż, tak już mam (i tak zawsze było u nas w domu), że lubię sprawdzać różnego rodzaju nowości albo do tej pory nieznane mi produkty. Tak też było z amarantusem, którego ziarna pojawiły się jakiś czas temu w jednym z hipermarketów. Czym prędzej przystąpiłem do lektury na temat tego, czym jest amarantus i z czym się go je. Naturalnie wcześniej nieraz słyszałem o jego właściwościach odżywczych i o tym, że jest ziarnem bezglutenowym, ale teraz okazało się, że to świetne źródło żelaza, wapnia, magnezu, fosforu i potasu oraz że jest jednym z nielicznych białek, które zawiera komplet aminokwasów egzogennych. Ta informacja wystarczyła, aby zacząć kuchenne eksperymenty z amarantusem w roli głównej.
Postanowiłem przygotować własną wersję ciasteczek energetycznych, w których, oprócz amarantusa, znajdą się składniki, które powinny znaleźć się w codziennej diecie, a które trudno byłoby dostarczyć w inny sposób - a więc w jakimś sensie połączyłem przyjemne z pożytecznym. Dlatego dodałem do nich także prażone płatki migdałowe, otręby orkiszowe, banana, rodzynki i daktyle, a całość uzupełniłem miodem i odrobiną cynamonu. Ich zaletą jest to, że pieczenia nie musimy używać żadnej mąki ani tłuszczu, bowiem ich spoiwem jest robi banan. Innymi słowy: samo zdrowie!
Przepis starcza na upieczenie około 20 ciasteczek, które bez problemu mogą stać w puszce przez kilka tygodni. Pieczemy więc raz, a potem korzystamy z nich przez długi czas. To dobry "baton energetyczny", ale i jak mi się wydaje fajny pomysł na drugie śniadanie w pracy czy na uczelni. Przepis oczywiście można dowolnie zmieniać i uzupełniać o inne składniki - bardziej chodziło mi o podpowiedzenie fajnego pomysłu na coś zdrowego i słodkiego na co dzień. Mam nadzieję, że Wam się spodoba!
Składniki:
1/2 szklanki amarantusa
2 banany
1/2 szklanki otrębów orkiszowych
3/4 szklanki płatków migdałowych
2 łyżki rodzynek
2 łyżki posiekanych daktyli
1 łyżka miodu
1 łyżeczka cynamonu
sól
Przygotowanie:
Amarantus i płatki migdałowe (osobno) prażymy na patelni i odstawiamy do ostygnięcia. Sparzamy rodzynki i daktyle. W naczyniu łączymy ze sobą amarantus, posiekane płatki migdałowe, otręby orkiszowe, posiekane rodzynki i daktyle oraz miód i rozgniecione widelcem banany. Mieszamy aż do uzyskania jednolitej, dość zwartej konsystencji (zawsze możemy podsypać otrębami lub migdałami). Dodajemy cynamon i odrobinę soli.
Blachę wykładamy papierem do pieczenia. Łyżeczką nakładamy "ciasto" na blachę i formujemy ciasteczka (jedno ciasteczko to jedna kopiasta łyżeczka). Wkładamy do nagrzanego na 200 stopni piekarnika. Pieczemy ok. 20 minut (aż do suchego patyczka). Wyjmujemy z piekarnika, studzimy i przekładamy do puszek.
poniedziałek, 6 października 2014
Ciasto ryżowe z migdałami i skórką cytrynową
Lubię gotować i na ogół robię to codziennie, choć jest jedna rzecz, za którą biorę się (dosłownie) od święta: desery. Dlaczego? Po pierwsze, najlepsze torty, ciasta i desery zawsze przygotowywała moja mama, więc konkurowanie na tym polu jest w moim domu szczególnie ryzykowne. Po drugie, z różnych względów nie przepadam już (choć kiedyś było zupełnie inaczej) za słodkościami. Szczerze mówiąc, obecnie w ogóle rzadko kiedy mam ochotę na deser z prawdziwego zdarzenia.
Niemniej, jak już wspomniałem, od czasu do czasu zdarza mi się brać za pieczenie ciasta. Na ogół, co pokazują też wpisy na moim blogu, to święta, a najczęściej czyjeś urodziny. Tak też było tym razem, choć wyjątkowo były to moje urodziny. Co oczywiste, chciałem (jak zwykle, gdy chodzi o desery) przygotować coś nietypowego, choć teraz poprzeczka była zawieszona wysoko. Po pietruszkowym serniku oraz cukiniowym (a niedawno także buraczanym - polecam!) brownie, ciasto warzywne odpadało, bo wydawało zbyt oczywiste. Czym w takim razie zaskoczyć gości? Pytanie było tym bardziej zasadne, że pozostałe dania przewidziane na urodzinową kolację były wyjątkowe. Pomysłów wprawdzie miałem sporo, ale albo wydawały mi się zbyt banalne, albo nie były to przepisy ciasta, a urodziny bez ciasta albo tortu to nie urodziny...
I wtedy z pomocą przyszła mi moja ulubiona książka kulinarna, czyli MammaMia. Prawdziwa kuchnia włoska Cristiny Bottari. Na jednej ze stron Bottari wspomina mimochodem o tajemniczym cieście ryżowym. Przepis ten kilka razy rzucił mi się już w oczy, ale dopiero kilka dni temu zdecydowałem, że to właściwy moment na jego wypróbowanie. Miałem wprawdzie małe obawy co do finalnego rezultatu, bo nigdy nie piekłem jeszcze ciasta z ryżu, ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa... A to ciasto, jak się później okazało, to absolutny zwycięzca!
Jeśli ktoś potrzebuje zachęty do sprawdzenia tego przepisu to powiem tylko tyle, że (skoro jest ryż) nie ma w nim ani grama mąki, ale i tłuszczu w postaci masła czy oliwy. Nie ma też proszku do pieczenia, sody oczyszczonej czy drożdży, a poza cukrem (który można zamienić na miód) wszystkie składniki są bogate w wartości odżywcze. Co więcej, łatwo możemy przygotować jego bezglutenową wersją używając, zamiast białego ryżu, ryżu brązowego (tak jak to było w moim przypadku). Pewnie bez problemu dałoby się także przygotować wersję dla osób z nietolerancją laktozy - w tym przypadku należałoby zamienić mleko na mleczko kokosowe.
Podsumowując, jeśli można pomyśleć o jakimś zdrowym i wartościowym odżywczo, a do tego niezwykle przyjemnie chrupiącym (bo takie właśnie wychodzi to ciasto) deserze, to ryżowe ciasto z migdałami i skórką cytrynową jest przykładem takiego właśnie dania. Nieskromnie tylko dodam, że mimo wielu ciekawych potraw to właśnie ciasto było prawdziwym hitem moich urodzin, z czego niezmiernie się cieszę!
Składniki:
200 g brązowego ryżu
1 l mleka 3,2%
200 g pokrojonych migdałów
200 g brązowego cukru
1 cytryna
4 jajka
2 ciasteczka amaretti
Przygotowanie:
Ryż myjemy na sicie. Zagotowujemy mleko i dodajemy do niego ryż. Gotujemy na małym ogniu, aż ryż wchłonie całe mleko. Przed końcem gotowania wrzucamy do środka pokruszone w rękach ciasteczka amaretti i mieszamy. Po ugotowaniu ryżu w mleku dodajemy drobno pokrojone migdały, cukier oraz skórkę startą z jednej cytryny. Mieszamy i odstawiamy do ostygnięcia.
Nagrzewamy piekarnik do 200 stopni C. Formę do pieczenia (ja piekłem w formie o średnicy 26 cm) smarujemy masłem i posypujemy tartą bułką. Do schłodzonego ciasta wbijamy cztery jajka i mieszamy, a następnie przelewamy całość do formy. Pieczemy w 200 stopniach przez 30 minut aż ciasto z wierzchu nabierze złocistej barwy. Po upieczeniu posypujemy je jeszcze tylko cukrem pudrem i gotowe!
poniedziałek, 29 września 2014
Meksykańskie policzki wołowe
Wpis z poprzedniego tygodnia zacząłem od tego, że od czasu do czasu w małych, niepozornych sklepach z mięsem i rybami można trafić na naprawdę niezwykłe rzeczy. Dosłownie dzień później, we wtorek, w jednym z takich sklepów z niemałą radością odkryłem, że w sprzedaży pojawiły się policzki i golenie wołowe. Po krótkim przepytaniu ekspedientki okazało się, że to dopiero drugi raz, kiedy dostała te rodzaje mięsa. A ponieważ zawsze jestem żądny nowych kuchennych wrażeń, bez zastanowienia wziąłem zarówno policzki (które idealnie sprawdziły się jako danie główne), jak i goleń (który z kolei trafił do powstającego akurat pasztetu).
I dlatego dzisiaj pomysł na rodzaj mięsa, który do tej pory chyba dość rzadko gościł na stołach w Polsce, ale który od wczoraj, za sprawą jednego z programów kulinarnych, zapewne będzie się na nich pojawiał znacznie częściej. Kto by pomyślał, że dzięki mojemu małemu sklepikowi z mięsem jestem na bieżąco z nowinkami pojawiającymi się w jednym z najpopularniejszych kulinarnych show w Polsce... Wprawdzie wczoraj w roli głównej występowały policzki wieprzowe, ale ja zdecydowanie wolę wołowe. Niestety, jak się okazało, jest z nimi trochę roboty i tym razem na pewno nie będzie to przepis prosty i błyskawiczny w przygotowaniu, ale efekt końcowy na pewno wart jest wysiłku. Powiem tylko, że to jedno z najlepszych mięs, jakie jadłem w życiu.
Teraz jednak najgorsza część, czyli jego przygotowanie. Po pierwsze, jeśli chcemy, aby mięso po upieczeniu było kruche i rozpływające się w ustach (co w przypadku wołowiny jest szczególnie trudne do uzyskania), policzki trzeba zamarynować dzień przed ich upieczeniem. Dzięki temu mięso skruszeje, ale także nabierze smaku i aromatu (w tym przypadku niesamowitej mieszanki papryczek jalapeño, kawy espresso, miodu, kminu rzymskiego i kolendry) . Po drugie, pieczenie policzków wymaga sporo czasu. Po zamarynowaniu i wstępnym opieczeniu, najlepiej wstawić je do piekarnika nagrzanego na ok. 130-140 stopni i piec co najmniej przez trzy i pół, a nawet cztery godziny. To dość długo, ale innego wyjścia nie ma.
Do przygotowania mojej wersji policzków wołowych zainspirował mnie przepis, na jaki trafiłem jakiś czas temu w sieci. Dostosowałem go do dostępnych w moim domu półproduktów, choć starałem się jak najbardziej zachować oryginalny meksykański charakter tego dania. Podałem je z aromatycznym i pikantnym ryżem po meksykańsku, który przygotowywałem kiedyś jako dodatek do fajitas (http://kuchnia-dr-marceli.blogspot.com/2013/11/fajita-z-kurczaka-z-ryzem-po_20.html) oraz rukolą z lekkim dressingiem... Koniecznie spróbujcie tego dania!
Składniki (2 osoby):
1 policzek wołowy (ok. 400 g)
150 ml bulionu warzywnego
150 ml ciemnego piwa
2 łyżki posiekanych papryczek jalapeño
4 ząbki czosnku
2 łyżki oliwy extra vergine
1 łyżka miodu
1 łyżka masła
1 łyżeczka kawy espresso
1 łyżeczka zmielonych migdałów
2 łyżeczki kminu rzymskiego
2 łyżeczki mielonej kolendry
1 łyżeczka słodkiej papryki
3 limonki
sól i pieprz
Przygotowanie:
Oczyszczamy policzki z nadmiaru tłuszczu i umieszczamy w naczyniu. Mieszany ze sobą papryczki jalapeño, posiekany czosnek, oliwę, miód, masło, espresso, migdały, kmin, kolendrę i słodką paprykę. Następnie dokładnie smarujemy marynatą policzki. Mięso przykrywamy i marynujemy przez noc w lodówce.
Wyjmujemy co najmniej 30 minut przed pieczeniem. Mięso wyciągamy z marynaty. W naczyniu, którego będziemy mogli użyć na kuchence i w piekarniku, rozgrzewamy odrobinę oliwy i opiekamy policzki. Kiedy mięso jest już opieczone ze wszystkich stron, wyciskamy do naczynia sok z limonek oraz wlewamy bulion i ciemne piwo. Zagotowujemy i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 130 stopni. Pieczemy pod przykryciem przez trzy i pół / cztery godziny. Po upieczeniu mięso powinno być kruche i dosłownie rwać się w rękach.
Upieczone mięso wyjmujemy z naczynia, a pozostałe płyny redukujemy do gęstego sosu, którym polewamy mięso.
I dlatego dzisiaj pomysł na rodzaj mięsa, który do tej pory chyba dość rzadko gościł na stołach w Polsce, ale który od wczoraj, za sprawą jednego z programów kulinarnych, zapewne będzie się na nich pojawiał znacznie częściej. Kto by pomyślał, że dzięki mojemu małemu sklepikowi z mięsem jestem na bieżąco z nowinkami pojawiającymi się w jednym z najpopularniejszych kulinarnych show w Polsce... Wprawdzie wczoraj w roli głównej występowały policzki wieprzowe, ale ja zdecydowanie wolę wołowe. Niestety, jak się okazało, jest z nimi trochę roboty i tym razem na pewno nie będzie to przepis prosty i błyskawiczny w przygotowaniu, ale efekt końcowy na pewno wart jest wysiłku. Powiem tylko, że to jedno z najlepszych mięs, jakie jadłem w życiu.
Teraz jednak najgorsza część, czyli jego przygotowanie. Po pierwsze, jeśli chcemy, aby mięso po upieczeniu było kruche i rozpływające się w ustach (co w przypadku wołowiny jest szczególnie trudne do uzyskania), policzki trzeba zamarynować dzień przed ich upieczeniem. Dzięki temu mięso skruszeje, ale także nabierze smaku i aromatu (w tym przypadku niesamowitej mieszanki papryczek jalapeño, kawy espresso, miodu, kminu rzymskiego i kolendry) . Po drugie, pieczenie policzków wymaga sporo czasu. Po zamarynowaniu i wstępnym opieczeniu, najlepiej wstawić je do piekarnika nagrzanego na ok. 130-140 stopni i piec co najmniej przez trzy i pół, a nawet cztery godziny. To dość długo, ale innego wyjścia nie ma.
Do przygotowania mojej wersji policzków wołowych zainspirował mnie przepis, na jaki trafiłem jakiś czas temu w sieci. Dostosowałem go do dostępnych w moim domu półproduktów, choć starałem się jak najbardziej zachować oryginalny meksykański charakter tego dania. Podałem je z aromatycznym i pikantnym ryżem po meksykańsku, który przygotowywałem kiedyś jako dodatek do fajitas (http://kuchnia-dr-marceli.blogspot.com/2013/11/fajita-z-kurczaka-z-ryzem-po_20.html) oraz rukolą z lekkim dressingiem... Koniecznie spróbujcie tego dania!
Składniki (2 osoby):
1 policzek wołowy (ok. 400 g)
150 ml bulionu warzywnego
150 ml ciemnego piwa
2 łyżki posiekanych papryczek jalapeño
4 ząbki czosnku
2 łyżki oliwy extra vergine
1 łyżka miodu
1 łyżka masła
1 łyżeczka kawy espresso
1 łyżeczka zmielonych migdałów
2 łyżeczki kminu rzymskiego
2 łyżeczki mielonej kolendry
1 łyżeczka słodkiej papryki
3 limonki
sól i pieprz
Przygotowanie:
Oczyszczamy policzki z nadmiaru tłuszczu i umieszczamy w naczyniu. Mieszany ze sobą papryczki jalapeño, posiekany czosnek, oliwę, miód, masło, espresso, migdały, kmin, kolendrę i słodką paprykę. Następnie dokładnie smarujemy marynatą policzki. Mięso przykrywamy i marynujemy przez noc w lodówce.
Wyjmujemy co najmniej 30 minut przed pieczeniem. Mięso wyciągamy z marynaty. W naczyniu, którego będziemy mogli użyć na kuchence i w piekarniku, rozgrzewamy odrobinę oliwy i opiekamy policzki. Kiedy mięso jest już opieczone ze wszystkich stron, wyciskamy do naczynia sok z limonek oraz wlewamy bulion i ciemne piwo. Zagotowujemy i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 130 stopni. Pieczemy pod przykryciem przez trzy i pół / cztery godziny. Po upieczeniu mięso powinno być kruche i dosłownie rwać się w rękach.
Upieczone mięso wyjmujemy z naczynia, a pozostałe płyny redukujemy do gęstego sosu, którym polewamy mięso.
poniedziałek, 22 września 2014
Spaghetti z wędzonym sumem, rukolą, chili i limonką
Po moich ostatnich wpisach można wysnuć wniosek, że większość produktów, których używam w kuchni, kupuję w hipermarketach i dyskontach. I tak właśnie jest, bo w warzywa, owoce, zboża czy bakalie najczęściej zaopatruję się właśnie w takich miejscach, głównie ze względu na ich świeżość i różnorodność. Są też jednak takie produkty, jak mięsa, wędliny i ryby, które staram się kupować w małych, lokalnych sklepach - paradoksalnie z tych samych powodów. Tego typu wybór jest podyktowany przede wszystkim kilkoma złymi doświadczeniami z przeszłości, kiedy kupione w supermarkecie mięso czy ryba w domu okazały się nie do końca świeże. Ale w wielu przypadkach to również, a może przede wszystkim, kwestia niezwykłego asortymentu na ogół bardzo niepozornych sklepów.
Tak jest w przypadku małej budki, w której od kilku lat kupuję ryby. Często można w niej dostać prawdziwe cuda i to na dodatek w całkiem rozsądnej cenie. To tam, od czasu do czasu, kupuję świeżą i wędzoną polędwicę z tuńczyka, polędwicę z łososia, wędzone halibuty, karmazyny czy szprotki. Ale od pewnego czasu absolutnym hitem u mnie w domu jest sum wędzony w dymie z drzewa wiśni. Już sam opis brzmi smakowicie, a ryba smakuje jeszcze lepiej! Dlatego, kiedy tylko trafia się okazja, co najmniej jedna sztuka trafia na nasz stół.
Sum zazwyczaj jest u nas gwiazdą piątkowej lub sobotniej kolacji. Tym razem jednak trafił się spory okaz, którego część można było wykorzystać w nieco odmienny sposób i użyć do przygotowania obiadu. W takim układzie pierwszą myślą była włoska pasta z wędzoną rybą. A ponieważ w lodówce (jak zawsze) miałem trochę rukoli i limonkę, a na półce stało opakowanie z suszonymi papryczkami chili, wszystko w jednej chwili ułożyło się w całość.
To danie jak najbardziej ekspresowe, którego przygotowanie zajmuje tyle, co ugotowanie makaronu. Nie trzeba koniecznie używać wędzonego suma, bo zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie można go dostać. Możecie go zastąpić wędzonym pstrągiem, łososiem albo inną wędzoną rybą, na którą będziecie mieli ochotę. Podobnie ma się rzecz z limonką - użyłem jej, bo nie miałem w domu cytryn (zresztą ostatnio, ze względu na cenę, to nie jest dobry czas na kupowanie akurat tych cytrusów), ale równie dobrze możecie użyć właśnie cytryny albo grejpfruta czy pomarańczy.
Składniki (dla 2 osób):
200 g pełnoziarnistego spaghetti
150 g wędzonego suma
2 małe suszone papryczki chili
1 limonka
2 duże ząbki czosnku
1 garść rukoli
1/2 pęczka zielonej pietruszki
3 łyżki oliwy extra vergine
sól i pieprz
Przygotowanie:
W osolonej wodzie w garnku gotujemy makaron według instrukcji na opakowaniu. W miseczce mieszamy ze sobą oliwę, sok i startą skórkę z limonki, drobno posiekany czosnek i pokruszone papryczki chili. Rybę pozbawiamy ości i kroimy na małe kawałki. Rukolę i pietrzuszkę płuczemy, a następnie siekamy nie za drobno.
Po ugotowaniu odcedzamy makaron i mieszamy w garnku z sosem na bazie oliwy i limonki. Dodajemy suma oraz rukolę i pietruszkę. Mieszamy, doprawiamy do smaku solą i świeżo zmielonym pieprzem.
Tak jest w przypadku małej budki, w której od kilku lat kupuję ryby. Często można w niej dostać prawdziwe cuda i to na dodatek w całkiem rozsądnej cenie. To tam, od czasu do czasu, kupuję świeżą i wędzoną polędwicę z tuńczyka, polędwicę z łososia, wędzone halibuty, karmazyny czy szprotki. Ale od pewnego czasu absolutnym hitem u mnie w domu jest sum wędzony w dymie z drzewa wiśni. Już sam opis brzmi smakowicie, a ryba smakuje jeszcze lepiej! Dlatego, kiedy tylko trafia się okazja, co najmniej jedna sztuka trafia na nasz stół.
Sum zazwyczaj jest u nas gwiazdą piątkowej lub sobotniej kolacji. Tym razem jednak trafił się spory okaz, którego część można było wykorzystać w nieco odmienny sposób i użyć do przygotowania obiadu. W takim układzie pierwszą myślą była włoska pasta z wędzoną rybą. A ponieważ w lodówce (jak zawsze) miałem trochę rukoli i limonkę, a na półce stało opakowanie z suszonymi papryczkami chili, wszystko w jednej chwili ułożyło się w całość.
To danie jak najbardziej ekspresowe, którego przygotowanie zajmuje tyle, co ugotowanie makaronu. Nie trzeba koniecznie używać wędzonego suma, bo zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie można go dostać. Możecie go zastąpić wędzonym pstrągiem, łososiem albo inną wędzoną rybą, na którą będziecie mieli ochotę. Podobnie ma się rzecz z limonką - użyłem jej, bo nie miałem w domu cytryn (zresztą ostatnio, ze względu na cenę, to nie jest dobry czas na kupowanie akurat tych cytrusów), ale równie dobrze możecie użyć właśnie cytryny albo grejpfruta czy pomarańczy.
Składniki (dla 2 osób):
200 g pełnoziarnistego spaghetti
150 g wędzonego suma
2 małe suszone papryczki chili
1 limonka
2 duże ząbki czosnku
1 garść rukoli
1/2 pęczka zielonej pietruszki
3 łyżki oliwy extra vergine
sól i pieprz
Przygotowanie:
W osolonej wodzie w garnku gotujemy makaron według instrukcji na opakowaniu. W miseczce mieszamy ze sobą oliwę, sok i startą skórkę z limonki, drobno posiekany czosnek i pokruszone papryczki chili. Rybę pozbawiamy ości i kroimy na małe kawałki. Rukolę i pietrzuszkę płuczemy, a następnie siekamy nie za drobno.
Po ugotowaniu odcedzamy makaron i mieszamy w garnku z sosem na bazie oliwy i limonki. Dodajemy suma oraz rukolę i pietruszkę. Mieszamy, doprawiamy do smaku solą i świeżo zmielonym pieprzem.
poniedziałek, 15 września 2014
Stir fry z kurczakiem, papryką i czarnym ryżem
Wraz z początkiem września w końcu postanowiłem (a właściwie postanowiliśmy, bo towarzystwo drugiej osoby jakoś sprzyja wytrwaniu w postanowieniu) wykupić karnet na siłownię. "W końcu", bo mimo moich kilku wcześniejszych wizyt, nigdy nie byłem specjalnym fanem tego rodzaju aktywności. Przez ostatnie cztery lata kilka razy w tygodniu grałem w squasha, trochę też biegałem, ale siłownia z różnych względów mi nie leżała. Teraz sytuacja nieco się zmieniła, bo na squashu dopadła mnie kontuzja kręgosłupa i okazało się, że trzeba trochę poćwiczyć i dołożyć trening siłowy - najlepiej na siłowni. A skoro trzeba, kupiłem karnet i chodzę.
Wiadomo jednak, że trening to jedno, a dieta to drugie, bo bez właściwego odżywiania nie ma co myśleć o widocznych efektach nawet najintensywniejszych ćwiczeń. Dlatego (jeśli chodzi o białko, bo to podstawa odpowiedniej diety w kontekście siłowni) obecnie królują u mnie głównie kurczaki (a dokładniej piersi z kurczaka), tuńczyk, wołowina i dziczyzna (jeśli tylko nadarzy się na nią okazja). Najczęściej decyduję się mimo wszystko na piersi z kurczaka i to najlepiej w postaci stir fry. Dlaczego stir fry? Bo przygotowanie posiłku z woka pozwala użyć małej ilości tłuszczu, a mięso i warzywa smażą się krótko, dzięki czemu zachowują swoje właściwości odżywcze.
Ale nie samym białkiem człowiek żyje. Ważne są też węglowodany. Tu z kolei najlepiej wybierać między pełnoziarnistymi makaronami a ryżem. Makarony rezerwuje do włoskich past, dlatego w przypadku stir fry ostatnio coraz częściej sięgam po ryż - albo brązowy, albo czarny. Tym razem zdecydowałem się na czarną odmianę, którą od pewnego czasu bez problemu można dostać w większości hipermarketów. Czarny ryż (nazywany też "zakazanym", bo w starożytnych Chinach spożywany był jedynie przez cesarza) to kleista odmiana tego zboża o orzechowym aromacie (z tego powodu jego gotowanie jest równie przyjemną czynnością, co jego spożywanie - zapach w czasie gotowania jest naprawdę niesamowity!). To także jeszcze zdrowsza alternatywa dla (i tak już bardzo zdrowego) brązowego ryżu, bo ma od niego mniej kalorii i węglowodanów, a więcej błonnika i białka. Jest też bogaty w minerały i witaminy. Osobiście najczęściej stosuję ten rodzaj ryżu do steków (po ugotowaniu jest on kleisty, więc świetnie pasuje do dań mięsnych czy rybnych bez sosów). Tym razem jednak pomyślałem, że można byłoby go wypróbować w stir fry. Efekt świetny - zarówno pod względem smakowym, jak i wizualnym!
Na koniec dodam jeszcze tylko, że to dobry pomysł na posiłek po treningu, kiedy wracamy do domu i chcielibyśmy zjeść sycące i wartościowe danie, które nie wymaga długiego przygotowania. Wystarczy wcześniej zamarynować kurczaka, ugotować ryż i posiekać warzywa - wtedy to danie naprawdę ekspresowe. A jeśli chodzi o marynatę do kurczaka - jestem fanem świeżych i suszonych ziół, dlatego często przyrządzam własne mieszanki, takie jak ta poniżej. Ale jeśli nie macie któregoś z podanych składników, spokojnie możecie go pominąć albo zastąpić czymś innym. To też dobra okazja do poeksperymentowania!
Składniki (dla dwóch osób):
2 piersi z kurczaka
160 g czarnego ryżu
1 czerwona papryka
1 papryczka chili
1 kawałek imbiru
3 ząbki czosnku
1 dymka
1 szalotka
1 limonka
1 łyżeczka brązowego cukru
1 łyżka jasnego sosu sojowego
1/2 pęczka zielonej pietruszki
oliwa z wytłoczyn oliwek
sól i pieprz
Marynata:
1/2 łyżeczki kurkumy
1/2 łyżeczki mielonej kolendry
1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
1/2 łyżeczki mielonego anyżu
1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
1/2 łyżeczki mielonych goździków
1/2 łyżeczki cynamonu
1/2 łyżeczki startego gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne
1/2 łyżeczki soli
Przygotowanie:
W misce mieszamy ze sobą wszystkie składniki marynaty. Piersi z kurczaka myjemy i czyścimy, a następnie kroimy na małe kawałki. Dokładnie obtaczamy piersi w marynacie i wkładamy do lodówki co najmniej na godzinę. Wyjmujemy z lodówki 30 minut przed smażeniem.
Co najmniej 30 minut przed smażeniem mięsa, namaczamy ryż, a następnie płuczemy go na sicie. W małym garnku rozgrzewamy odrobinę oliwy. Kiedy jest gorąca, wrzucamy odsączony ryż i obsmażamy przez 2 minuty. Zalewamy 320 ml gorącej wody i gotujemy pod przykryciem przez 30 minut.
Paprykę czerwoną i chili kroimy w cienkie paski, a szalotkę, dymkę, czosnek i imbir w cienkie talarki. Parzymy limonkę wrzątkiem, a następnie ścieramy z niej skórkę i wyciskamy sok. Rozgrzewamy odrobinę oliwy w woku. Obsmażamy kurczaka przez 5-6 minut, ciągle mieszając. Następnie zdejmujemy kurczaka i obsmażamy warzywa przez 2-3 minuty (jeśli przed wrzuceniem warzyw w woku nie ma już oliwy, dolewamy trochę i dodajemy warzywa na rozgrzaną oliwę). Dodajemy ponownie kurczaka i ugotowany ryż, a następnie skórkę i sok z limonki, sos sojowy i cukier brązowy. Smażymy jeszcze przez minutę. Solimy i pieprzymy do smaku, a na koniec posypujemy posiekaną zieloną pietruszką.
poniedziałek, 8 września 2014
Bułeczki ziołowe i kiełbasa z winogronami
BŁYSKAWICZNE BUŁECZKI ZIOŁOWE (I PIECZONA KIEŁBASA Z WINOGRONAMI)
Często świetne pomysły to kwestia chwili - nagłej myśli, która jednak wynika z tego, co od dłuższego czasu chodzi po głowie. Tak było i w tym przypadku.
Ale od początku. Ponieważ mam w zwyczaju "świętować" mniejsze lub większe sukcesy przy dobrej kolacji, a w ostatnich dniach nadarzyła się do tego okazja (o czym może napiszę już niedługo), czym prędzej zorganizowałem małe spotkanie. Planowałem wypróbowanie bardzo prostego, ale świetnie zapowiadającego się przepisu na kiełbasy pieczone w winogronach i czerwonym winie, który podpatrzyłem w jednym z programów kulinarnych. A pomysł wydawał się tym lepszy, że trwa przecież sezon na winogrona.
Gwiazdą dania miały być jednak kiełbasy. W oryginalnym przepisie mowa jest o włoskich wędlinach (słodkich i ostrych). Piecze się je z białymi i ciemnymi winogronami oraz czerwonym winem, najlepiej Chianti, które dobrze pasuje do wieprzowych kiełbasek. Moja wersja bazowała jednak na niesamowitych, swojskich, a przede wszystkim dietetycznych kiełbasach z jelenia i dzika (w końcu dziczyzna to jedno z najzdrowszych polskich mięs), które trafiły na mój stół za sprawą znajomego myśliwego (dzięki Mariusz!). Chude i świetnie doprawione kiełbasy wymagały jednak odpowiedniego akompaniamentu, dlatego (jak świętować, to świętować) zdecydowałem się na włoskie wino szczepu Barbera, które podobno świetnie pasuje do dziczyzny, zwłaszcza jelenia (nie jestem wprawdzie specjalistą w tej dziedzinie, ale myślę, że warto dobierać odpowiednie wino pod konkretny rodzaj mięsa, tym bardziej gdy najpierw używamy go w gotowaniu, a następnie pijemy do posiłku). Tak jak przypuszczałem, kiełbasy wyszły znakomicie, dlatego z pełną odpowiedzialnością polecam wypróbowanie tego przepisu.
Niemniej tego dnia w roli głównej nie wystąpiły jedynie kiełbasy z dziczyzny. Dopiero teraz bowiem dochodzimy do mojego pomysłu, o którym wspomniałem na początku. W przepisie sugeruje się podanie włoskiej ciabaty jako dodatku do kiełbas. Ponieważ od pewnego czasu nie jest fanem kupowania pieczywa (o czym pisałem ostatnio), pomyślałem, że fajnie byłoby upiec coś domowego. Do spotkania zostały jednak ledwie dwie godziny, więc musiałem się zdecydować na coś łatwego i szybkiego w przygotowaniu. Nie zastanawiając się długo, zrobiłem błyskawiczny internetowy research w celu znalezienia inspiracji. Po rozważeniu kilku opcji, wybór padł na ziołowe bułeczki, bo wydawały się świetnie pasować do planowanego dania. Kilkanaście minut później byłem już gotów i zabrałem się do pracy.
Ten przepis to pomysł na małe, błyskawiczne bułeczki, które powinny się świetnie sprawdzić jako świeże, domowe pieczywo zarówno do przystawki, jak i do kolacji czy (jeśli coś zostanie na drugi dzień) śniadania. Przygotowanie zajmuje tylko 30 minut (łącznie z pieczeniem), a efekt końcowy robi wrażenie. Najważniejsze jednak, że bułki zachowują świeżość przez kilka dni, więc spokojnie możemy od razu upiec większą partię. W końcu dają też duże możliwości, jeśli idzie o komponowanie smaku. Ja użyłem świeżej szałwii i rozmarynu z mojego ogrodu (staram się mieć w ogrodzie zapas ziół - tak na wszelki wypadek), ale do ich upieczenia można spokojnie wykorzystać różne zioła i nasiona.
Składniki (na ok. 14-15 bułeczek):
Bułeczki:
250 g mąki (u mnie 150 g mąki orkiszowej i 100 g mąki z płaskurki)
125 ml mleka
1 łyżka roztopionego, schłodzonego masła
1 łyżka posiekanej świeżej szałwii
1 łyżka posiekanego świeżego rozmarynu
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1 łyżeczka soli
Kiełbasy:
600-700 g kiełbasy
100 g białych winogron
100 g czarnych winogron
2 łyżki masła
100 ml wytrawnego czerwonego wina
2 łyżki octu balsamicznego
Przygotowanie:
Bułeczki: Roztapiamy masło w rondelku i odstawiamy do wystygnięcia. Mieszamy w misce mąkę, osuszone i posiekane zioła, proszek do pieczenia oraz sodę. Następnie dodajemy mleko i chłodne masło. Zagniatamy. Ciasto rozwałkowujemy dość grubo (ok. 2 cm) i wycinamy z niego bułeczki za pomocą wąskiej szklanki albo małej koniakówki (średnica ok. 5 cm). Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Możemy je posmarować z wierzchu mlekiem, aby po upieczeniu miały chrupiącą skórkę. Pieczemy przez ok. 15 minut w temperaturze 200 stopni.
Kiełbasy: Nagrzewamy piekarnik do 250 stopni. Na kuchence, w żaroodpornym naczyniu, roztapiamy masło i dodajemy do środka winogrona. W międzyczasie gotujemy kiełbasy, tak aby straciły nadmiar tłuszczu. Kiedy winogrona lekko się przesmażą na maśle, wlewamy czerwone wino i odgotowujemy połowę płynu. Następnie przekładamy do środka ugotowane kiełbasy i wkładamy całość do piekarnika. Pieczemy 25 minut, obracając kiełbasy po 12 minutach. Na koniec wyjmujemy naczynie z piekarnika, stawiamy raz jeszcze na kuchence i wlewamy ocet balsamicznych, a następnie deglasujemy, zeskrobując drewnianą łyżką to, co przywarło do dna naczynia. Gotujemy do zgęstnienia sosu.
niedziela, 31 sierpnia 2014
Chleb z pszenicy płaskurki
Powracam po wakacyjnej przerwie. Pomyślałem, że po tak długiej niebytności, najlepszy będzie powrót do samych podstaw, czyli do chleba. Bo czy w naszej tradycji jest coś bardziej podstawowego w kuchni, niż właśnie chleb? Choć dla mnie to wcale nie takie oczywiste, bo przez ostatnie kilka lat to właśnie pieczywo było właściwie całkiem nieobecne w moim codziennym menu. Kiedy szykowałem się do zrzucenia zbędnych kilogramów i przygotowywałem listę produktów do wyeliminowania w pierwszej kolejności, biały chleb i bułki były na samym szczycie, tuż obok białego cukru i słodyczy. Teraz, po trzyletniej przerwie, powoli wracam do pieczywa (wprawdzie już nie białego, a pełnoziarnistego). I pewnie jak do tej pory, kupowałbym chleb u jednego z pobliskich piekarzy, gdyby nie historie, które niedawno usłyszałem o tym, w jaki sposób coraz częściej piecze się w Polsce chleb. I to między innymi one zachęciły mnie do tego, aby zacząć piec własne bochenki w domu.
Jak się okazało, nie ma nic prostszego i bynajmniej nie trzeba do tego jakichkolwiek maszyn do pieczenia chleba. Wystarczą dobra mąka, woda, drożdże, miód, oliwa, sól i keksówka, w której całość upieczemy. Oczywiście kluczowa jest tu mąka. Niezwykle popularny jest ostatnio chleb pieczony na mące orkiszowej (choć akurat w pieczywie z piekarń stanowi ona nierzadko tylko 5%) i przyznam, że i ja czasem piekę na niej swój chleb. Niemniej postanowiłem pójść o krok dalej i użyć do wypieku ekologicznej mąki z pszenicy płaskurki.
O płaskurce zdarzyło mi się już pisać, bo jej ziaren używam do jednej z zup, którą często gotuje się u mnie w domu. Niemniej być może warto przypomnieć, że płaskurka to "starsza siostra" orkiszu i zarazem najdłużej uprawiany gatunek pszenicy (obecny już w starożytnej Mezopotamii). Za płaskurką przemawia znacznie większa ilość białka niż w innych gatunkach pszenicy, jak również duża zawartość wapnia, fosforu czy witamin E, B1, PP i kwasu pantotenowego. Czytając o płaskurce, natknąłem się również na informację, że najprawdopodobniej chleb, którym Jezus dzielił się z uczniami podczas Ostatniej Wieczerzy, był upieczony właśnie z płaskurki oraz że jest ona związana z początkami rolnictwa w Polsce.
Jeśli będziecie mieli ochotę na taki chleb, mąkę z płaskurki bez problemu znajdziecie w kilku sklepach internetowych. Natomiast jeśli chcielibyście go jeszcze zdrowo i smacznie wzbogacić, polecam posypać go odrobiną czarnuszki, która idealnie nadaje się do wszelkiego rodzaju wypieków (tym bardziej, że dosłownie wczoraj odkryłem, że pojawiła się w ofercie jednej z firm produkującej przyprawy i jest już bez problemu do dostania w większości hipermarketów).
Na koniec jeszcze dwie uwagi. Teraz już mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością: żaden kupny chleb nie umywa się do tego domowego. U mnie w domu pieczemy go raz w tygodniu - od razu dwa bochenki. To po pierwsze oszczędność czasu i prądu, a po drugie, nie ma powodu, aby piec go częściej, bo w przeciwieństwie do kupnych chlebów, zachowuje świeżość przez cały tydzień i (przy odpowiednim przechowywaniu) absolutnie nic mu się nie dzieje. Domowy chleb daje też więcej energii - znacznie łatwiej jest się nim najeść, a i sam smak zdecydowanie różni się od tego, co można dostać w piekarniach i sklepach. Nic tylko piec!
Składniki (dwa bochenki chleba):
1 kg ekologicznej mąki z płaskurki
600 ml wody (najlepiej mineralnej, niegazowanej)
14 g suchych drożdży
1 łyżka miodu
2 łyżki oliwy extra vergine
2 łyżeczki soli
łyżeczka cukru
masło
mleko
czarnuszka (opcjonalnie)
Przygotowanie:
Do ciepłej wody (o temperaturze 50 stopni) w misie dodajemy drożdże i mieszamy je z cukrem. Pozostawiamy na 2-3 minuty, by drożdże zaczęły "pracować", a następnie wlewamy miód i oliwę. Mieszamy dokładnie, a następnie powoli dodajemy mąkę. Na koniec wsypujemy sól. To odwrotna kolejność do tej, którą przyjmuje się na ogół, ponieważ zazwyczaj najpierw łączy się suche składniki, a następnie dodaje te płynne. Jednak kiedy do wody najpierw dodamy drożdże, miód i oliwę, bardziej równomiernie zmieszają się najpierw z wodą, a następnie z mąką, dzięki czemu chleb wyrośnie bez problemu. Natomiast sól dodajemy na końcu, ponieważ dezaktywuje ona drożdże.
Kiedy wszystkie składniki się ze sobą połączą i ciasto jest już nieco wyrobione, przekładamy je na deskę i porządnie wyrabiamy - co najmniej przez 10 minut. Ciasto dzielimy na pół i przekładamy do dwóch 34-centymetrowych keksówek wysmarowanych masłem. Nacinamy je z góry (wzdłuż, ostrym nożem) i pozostawiamy do wyrośnięcia na półtorej godziny. Smarujemy z góry mlekiem. Jeśli używamy czarnuszki, posypujemy nią chleb tuż przed pieczeniem.
Wyrośnięte bochenki wsadzamy do piekarnika nagrzanego na 200 stopni i pieczemy przez 50 minut, aż chleby się zrumienią. chleb jest gotowy, gdy postukany od spodu wydaje głuchy odgłos.
środa, 28 maja 2014
Grillowane kurczak i szparagi z sosem truskawkowym
GRILLOWANE KURCZAK I
SZPARAGI Z SOSEM TRUSKAWKOWYM
Dzisiaj jedno z moich ulubionych
połączeń końca maja, czyli zielone szparagi i truskawki. Tych pierwszych w maju
właściwie nigdy u mnie nie
brakuje, a kiedy tylko pojawią się polskie truskawki, pospiesznie przygotowuję z
nich sos, który (jak na mój gust)
idealnie pasuje właśnie do zielonych szparagów. I choć pogoda w ostatnich
dniach jest dość zmienna i nie
zawsze dominuje słońce oraz letnia pogoda, pomyślałem, że fajnym towarzystwem
dla powyższego połączenia będzie
lekki, grillowany kurczak oraz często przeze mnie przygotowywana polenta z
kaszy jaglanej. Do kurczaka
zastosowałem moją standardową marynatę na grilla, czyli czosnek, sól, oregano i
oliwę, którą tym razem wzbogaciłem o tartą skórkę z cytryny. Z kolei polenta z kaszy jaglanej to dobra
alternatywa dla jej tradycyjnej wersji z kaszy kukurydzianej - sprawdza się nie tylko w kuchni włoskiej,
ale także jako ciekawy
dodatek do wszelkiego rodzaju mięs. W końcu nie zawsze trzeba jeść ziemniaki
(choć tych akurat praktycznie w
ogóle nie jem w ostatnich latach), makaron czy ryż - dobra kasza nie jest
zła!
Składniki (dla 2
osób):
2 piersi z kurczaka
1/2 pęczka zielonych szparagów
300 g truskawek
100 g kaszy jaglanej
300 ml wody
100 g rukoli
3 ząbki czosnku
1 cytryna
1 łyżka cukru
1 łyżeczka suszonego oregano
świeży rozmaryn
sól
masło
oliwa z wytłoczyn oliwek
1/2 pęczka zielonych szparagów
300 g truskawek
100 g kaszy jaglanej
300 ml wody
100 g rukoli
3 ząbki czosnku
1 cytryna
1 łyżka cukru
1 łyżeczka suszonego oregano
świeży rozmaryn
sól
masło
oliwa z wytłoczyn oliwek
Przygotowanie:
Piersi myjemy, suszymy i kroimy na paski. Czosnek rozcieramy z łyżeczką soli, oregano i skórką startą
z połowy cytryny, a następnie
mieszamy z dwoma łyżkami oliwy. Pokrojonego kurczaka smakujemy dokładnie
marynatą i wkładamy do lodówki co
najmniej na godzinę.
Kaszę jaglaną płuczemy pod zimną
wodą. 200 ml wody zagotowujemy w garnku, wrzucamy do niej kilka listków
rozmarynu, sól i pieprz, a
następnie kaszę. Zmniejszamy ogień i gotujemy pod przykryciem, aż do wchłonięcia
wody przez kaszę. Na koniec
dodajemy odrobinę masła, mieszamy i przekładamy na deskę, na której formujemy
polentę. Odstawiamy do
wystygnięcia.
Do 100 ml wody wrzucamy truskawki
pokrojone na mniejsze kawałki, cukier i skórkę startą z połowy cytryny.
Gotujemy na średnim ogniu aż do
odgotowania niemal całej wody. Przecieramy sos przez sito i zagotowujemy raz jeszcze, tak
aby uzyskać gęsty i wyrazisty w
smaku sos.
Pół godziny przed grillowaniem
wyjmujemy mięso z lodówki. Myjemy szparagi i odcinamy zdrewniałe końcówki.
Kurczaka i szparagi kładziemy na
mocno rozgrzanego elektrycznego grilla. Grillujemy przez 10-15 minut. Na talerzach rozkładamy umytą i osuszoną
rukolę. Polewamy ją sosem truskawkowym i kładziemy na nią zgrillowane
szparagi oraz kurczaka, a obok
nich polentę z kaszy jaglanej. Dekorujemy całość ćwiartkami
truskawek.
poniedziałek, 26 maja 2014
Tiramisu z amaretto
TIRAMISU Z
AMARETTO
Ponieważ nigdy nie czułem się
specjalnie pewnie w sztukach plastycznych (co powodowało, że w szkole
zazwyczaj nie mogłem liczyć na
zrozumienie ze strony nauczycielek plastyki), laurkę z okazji Dnia Matki
poddaję walkowerem. Zresztą po co
robić laurkę, skoro w takim dniu można dać coś znacznie piękniejszego, a na
dodatek praktycznego i do
natychmiastowego spożytkowania, czyli pyszny i słodki deser!
Pomysł na przygotowanie deseru
pokazuje też, jak ważny to dzień! Zazwyczaj nie zapuszczam się w te tereny, ale
jak mus to mus! A w tym przypadku
to mus, czy raczej krem na bazie mascarpone, który stanowi podstawę włoskiego tiramisu - czyli jednego z moich
(ale chyba również mojej mamy) ulubionych deserów...
Zna go chyba każdy:
biszkopty nasączone mocnym
espresso, puszysty krem z żółtka, cukru i mascarpone, a na wierzchu pierzyna z
kakao. Ale skoro to wyjątkowa
okazja, nie chciałem zdawać się tylko i wyłącznie na klasyczne rozwiązania - dlatego zdecydowałem się na
dodanie amaretto, czyli włoskiego likieru migdałowego. Osobiście nie przepadam wprawdzie
za likierami, ale amaretto, które mam akurat w domu, jest bardzo delikatne w smaku i (tak jak
się spodziewałem) świetnie skomponowało się z klasyczną wersją tiramisu. Zresztą likiery przecież najlepiej
komponują się z deserami... Ale spróbujcie sami!
Składniki (na 2
osoby):
100 g biszkoptów
1 filiżanka mocnego espresso
50 ml amaretto
100 g mascarpone
1 jajko
1 łyżka cukru brązowego
kakao
sól
1 filiżanka mocnego espresso
50 ml amaretto
100 g mascarpone
1 jajko
1 łyżka cukru brązowego
kakao
sól
Przygotowanie:
W naczyniach układamy biszkopty.
Parzymy espresso (oczywiście z jak najlepszej jakości kawy). Do espresso
dodajemy połowę amaretto i
polewamy tym biszkopty - tak, aby każdy biszkopt nasączył się kawą i alkoholem.
Oddzielamy żółtko od białka.
Żółtko ucieramy z cukrem, a następnie dodajemy resztę amaretto i mieszamy ze sobą dokładnie. Białko z
odrobiną soli ubijamy na sztywną
pianę. Mascarpone umieszczamy w miseczce i powoli mieszamy na jednolitą masę
najpierw z utartym żółtkiem, a
potem z ubitym białkiem. Zalewamy biszkopty kremem, wygładzamy z wierzchu i
posypujemy kakao. Wkładamy do
lodówki na kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Podajemy mocno
schłodzone.
Czas
przygotowania: 15 minut
Efektywny czas pracy: 15 minut
Efektywny czas pracy: 15 minut
niedziela, 25 maja 2014
Penne z pesto z zielonych szparagów
PENNE Z PESTO Z ZIELONYCH
SZPARAGÓW
To, że w maju jem głównie zielone
szparagi, chyba już wiadomo. Pojawiają się zarówno w weekendowej jajecznicy
albo piątkowej frittacie, jak i w
risotto albo w towarzystwie kaszy. Jednak zdecydowanie najczęściej podaję je
z makaronem. To kolejny już
pomysł na ich wykorzystanie w formie włoskiej pasty, nieco zbliżony pod względem
składników do poprzedniego, ale
mimo wszystko zasadniczo się od niego różniący. Tym razem przygotowałem
pesto z zielonych szparagów. Z
klasycznego pesto pozostał parmezan (u mnie pecorino romano), oliwa, czosnek i
bazylia, choć raczej jako
dodatek, bo jego podstawę stanowią ugotowane na parze szparagi. Natomiast
orzeszki piniowe, pojawiające się
w niektórych przepisach na pesto, zastąpiłem prażonymi migdałami. Całość
świetnie sprawdza się na przykład
z pełnoziarnistym penne. Ogólnie polecam!
Składniki (dla 2
osób):
150 g pełnoziarnistego penne
1/2 pęczka zielonych szparagów
2 łyżki startego parmezanu lub pecorino romano
2 łyżki oliwy extra vergine
3 ząbki czosnku
2 łyżki prażonych płatków migdałowych
kilka listków bazylii
trochę soli gruboziarnistej
1/2 pęczka zielonych szparagów
2 łyżki startego parmezanu lub pecorino romano
2 łyżki oliwy extra vergine
3 ząbki czosnku
2 łyżki prażonych płatków migdałowych
kilka listków bazylii
trochę soli gruboziarnistej
Przygotowanie:
Odcinamy twarde końcówki szparagów.
Następnie gotujemy szparagi na parze. Po ugotowaniu chłodzimy. Makaron gotujemy
zgodnie z instrukcją na
opakowaniu. W naczyniu rozgniatamy bazylię, sól i czosnek, dodajemy starty ser,
zielone szparagi i płatki
migdałowe. Miksujemy całość i powoli dodajemy oliwę, aż do momentu uzyskania
jednolitej masy. Makaron polewamy
pesto i posypujemy prażonymi migdałami.
Czas
przygotowania: 40 minut
Efektywny czas pracy: 10 minut
Efektywny czas pracy: 10 minut
wtorek, 20 maja 2014
Risotto z zielonymi szparagami i salami
RISOTTO Z ZIELONYMI
SZPARAGAMI I SALAMI
Pomysłów na zielone szparagi ciąg
dalszy (w najbliższym czasie, póki sezon na nie jeszcze trwa, zaproponuję kilka
przepisów, choć przyznam szczerze, że w ostatnich dniach, podczas gdy wszędzie
można dostać białe szparagi, te zielone są towarem zdecydowanie deficytowym!).
Nie będę się jakoś szczególnie rozpisywał, bo to jeden z typowych dla mnie
pomysłów na szybki i prosty w przygotowaniu obiad. Była pasta, więc teraz proponuję risotto.
Zresztą risotto ze szparagami to klasyka, ja wzbogaciłem ją jedynie włoską
salami, którą akurat miałem pod ręką, oraz rozmarynem, który zawsze idealnie
pasuje do kuchni włoskiej. Oczywiście salami możecie zastąpić szynką
dojrzewającą albo dobrze uwędzonym boczkiem, choć przyznam, że salami, której
użyłem, dodała daniu naprawdę niepowtarzalnego posmaku, więc polecam jednak
spróbować takiego wariantu!
Składniki (dla 2
osób):
150 g ryżu arborio
pół pęczka zielonych szparagów
100 g salami
gałązka rozmarynu
1 cebula dymka
2 ząbki czosnku
100 ml białego wina
500 ml bulionu
40 g masła
sól i pieprz
pół pęczka zielonych szparagów
100 g salami
gałązka rozmarynu
1 cebula dymka
2 ząbki czosnku
100 ml białego wina
500 ml bulionu
40 g masła
sól i pieprz
pecorino romano lub parmezan
Przygotowanie:
Na połowie masła podsmażamy
posiekane ząbki czosnku i cebulę dymkę. Kiedy się zeszklą, wrzucamy pokrojone na
mniejsze części zielone szparagi i salami. Przesmażamy całość przez minutę, a
następnie wrzucamy ryż. Po kolejnych dwóch minutach wlewamy wino i
czekamy aż ryż całkiem je zaabsorbuje. Potem, ciągle mieszając, kilkukrotnie i
stopniowo dolewamy bulion aż ryż uzyska właściwą konsystencję. Wtedy dokładamy
posiekany rozmaryn i resztę masła, doprawiamy solą i pieprzem (choć należy uważać z solą, kiedy używamy słonego pecorino lub parmezanu), a następnie
dokładnie mieszamy całość. Na koniec posypujemy risotto pecorino romano albo parmezanem. Gotowe!
Czas
przygotowania: 25 minut
Efektywny czas pracy: 25 minut
Efektywny czas pracy: 25 minut
poniedziałek, 12 maja 2014
Pomarańczowy stek z tuńczyka
POMARAŃCZOWY STEK Z TUŃCZYKA
Nie samą włoską pastą człowiek żyje
- czasami jest okazja, aby przygotować coś z zupełnie innej bajki! I tak jest
tym razem. Od jakiegoś czasu w pobliskim sklepiku rybnym pojawia się polędwica z
tuńczyka w całkiem rozsądnej cenie. A kiedy przed oczami staje mi taki widok, w
głowie od razu pojawia się myśl o steku, tym bardziej że to proste i szybkie
danie, czyli takie, jakie lubię najbardziej.
Niemniej stek z tuńczyka wymaga
uwagi. Nie ukrywam, że oglądam różne programy kulinarne (zarówno oryginalne,
zagraniczne wersje, jak i ich polskie odpowiedniki), choć tym, co interesuje
mnie w nich najbardziej jest odpowiednie podejście do różnych produktów. W
Polsce nie mamy raczej zbyt długiej tradycji przyrządzania tak wspaniałej ryby,
jak świeży tuńczyk, dlatego warto wiedzieć, co i jak z nim zrobić. A takiemu
stekowi (w zależności od grubości) wystarczy na mocno rozgrzanym grillu
dosłownie do półtorej minuty z każdej strony by był gotów. Warto zwrócić na to
uwagę - wtedy tuńczyk pozostanie różowy i soczysty w środku. Idealny.
Ale co do tuńczyka? Jak dla mnie doskonałym dodatkiem do różnego rodzaju ryb jest pomarańcza. Sprawdziła się przy łososiu, sprawdziła się też w tym przypadku. Tym
razem jednak przygotowałem marynatę, której głównym składnikiem jest skórka
pomarańczowa. Oprócz niej będziemy potrzebować odrobinę oliwy z pierwszego
tłoczenia, sól gruboziarnistą oraz zmielone ziele angielskie, suszoną kolendrę,
kmin rzymski, estragon i pieprz cayenne. Dzięki tej marynacie tuńczyk nabierze
przyjemnego posmaku i charakteru. Resztę pomarańczy można wykorzystać do
przyrządzenia sałatki z czerwoną cebulą i cykorią, która jest świetnym dodatkiem zarówno do takich steków z tuńczyka, jak i do innych dań z ryb. Podobnie zresztą jak zielone szparagi (gotowane na parze), które w maju wykorzystuję w każdy możliwy sposób - także taki!
Składniki (dla dwóch
osób):
Steki:
2 steki z tuńczyka po 200
g
skórka starta z jednej pomarańczy
1 łyżka soli gruboziarnistej
1 łyżka oliwy extra vergine
1 łyżeczka zmielonego ziela angielskiego
1 łyżeczka suszonej kolendry
1 łyżeczka kminu rzymskiego
1 łyżeczka estragonu
1 łyżeczka pieprzu chili cayenne
skórka starta z jednej pomarańczy
1 łyżka soli gruboziarnistej
1 łyżka oliwy extra vergine
1 łyżeczka zmielonego ziela angielskiego
1 łyżeczka suszonej kolendry
1 łyżeczka kminu rzymskiego
1 łyżeczka estragonu
1 łyżeczka pieprzu chili cayenne
Sałatka:
1 pomarańcza
1 cykoria
1 czerwona cebula
kilka listków świeżego estragonu
1/2 łyżki miodu
1/2 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki oliwy extra vergine
sól i pieprz
1 cykoria
1 czerwona cebula
kilka listków świeżego estragonu
1/2 łyżki miodu
1/2 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki oliwy extra vergine
sól i pieprz
Przygotowanie:
Sól, oliwę, skórkę z pomarańczy i
suszone zioła mieszamy ze sobą, a następnie nacieramy tym steki. Rybę kładziemy
na talerzu, przykrywamy go folią spożywczą i wstawiamy do lodówki na co najmniej
30 minut. Mięso wyjmujemy z lodówki 15-20 minut przed grillowaniem. Bardzo mocno
rozgrzewamy grilla (ja przygotowywałem je na domowym grillu elektrycznym) i
grillujemy steki po maksymalnie półtorej minuty z każdej strony. Zdejmujemy z
grilla i odstawiamy na 5 minut, aby odetchnęły.
Szparagi gotujemy na parze tak, aby
pozostały al dente. Pomarańczę kroimy na drobne kawałki, cebulę i
cykorię siekamy. Mieszamy miód z octem balsamicznym, a następnie powoli wlewamy
oliwę, ciągle mieszając. Doprawiamy solą oraz pieprzem do smaku i
polewamy sałatkę. Całość mieszamy ze sobą i posypujemy świeżym estragonem.
Czas
przygotowania: 60 minut
Efektywny czas
pracy: 10 minut
piątek, 9 maja 2014
Pasta z zielonymi szparagami, skrórką pomarańczową i miętą
PASTA Z ZIELONYMI
SZPARAGAMI, SKÓRKĄ POMARAŃCZOWĄ I MIĘTĄ
Trzeba było poczekać dłuższą chwilę na kolejny przepis, ale spieszę wszystkich uspokoić i zapewniam, że nadal gotuję i eksperymentuję w kuchni. Czasami po prostu prowadzenie bloga kulinarnego musi ustąpić bardziej istotnym kwestiom, np. pracy nad teledyskiem. Ale ponieważ rzeczony teledysk swoją premierę miał w środę (przy okazji zapraszam wszystkich do obejrzenia video do utworu Magnetic Clouds "Push Play": http://youtu.be/qP6oxh9WLw0), mogę spokojnie wrócić do publikowania przepisów kulinarnych...
A ponieważ to maj, muszę zacząć od
moich ukochanych zielonych szparagów! Teraz goszczą u mnie 2-3 razy w tygodniu
(u Was pewnie też często się pojawiają), dlatego cały czas myślę nad szybkimi i
prostymi sposobami na ich przygotowanie. Z tego też powodu prawie zawsze
wybieram właśnie zielone szparagi, ponieważ nie trzeba ich obierać - wszystko
sprowadza się do porządnego umycia i pokrojenia.
Najbardziej oczywistym pomysłem na
wykorzystanie szparagów są zupy, ale to akurat sobie daruję. Zamiast tego
zaproponuję pastę ze szparagami, pomarańczą i miętą. Zestaw na pierwszy rzut oka
zaskakujący, ale jak najbardziej polecam jego wypróbowanie! Zresztą, nie jest
tak szalony, jak się wydaje - pomarańcza zastępuje cytrynę (dodaje odrobinę
słodyczy), a mięta orzeźwia i nieco ożywia to danie. Całość na dobrą sprawę
można przygotować w 15 minut, więc nic tylko gotować!
Aha, ponieważ do pasty idzie
jedynie skórka z pomarańczy, pozostają jej część możemy wykorzystać do sałaty.
Potrzebna będzie rukola, pomarańcza pokrojona na małe kawałki, łyżka octu
winnego (najlepiej sherry), 2 łyżki oliwy z pierwszego tłoczenia, sól, pieprz i
odrobina brązowego cukru. Wystarczy jedynie pomieszać ze sobą wszystkie
składniki!
Składniki (dla 2 osób):
150 g makaronu casarecce (albo penne)
1/2 pęczka zielonych szparagów
1 cebula dymka
2 duże ząbki czosnku
skórka starta z jednej pomarańczy
kilka listków mięty
100 ml białego wina
oliwa z wytłoczyn
sól i pieprz
łyżeczka masła
Przygotowanie:
Makaron gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Parzymy pomarańczę i ścieramy z niej skórkę. Na patelni rozgrzewamy oliwę i szklimy posiekane dymkę i czosnek. Dodajemy pokrojone na mniejsze części szparagi (bez główek), przesmażamy 2 minuty i zalewamy winem. Kiedy wino się nieco zredukuje, dodajemy główki szparagów. Po minucie dodajemy masło, część posiekanej mięty i skórkę z pomarańczy. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Na patelnię wrzucamy ugotowany makaron. Przesmażamy wszystko razem przez minutę. Nakładamy na talerze i dekorujemy miętą.
Czas przygotowania: 15 minut
Efektywny czas
pracy: 15 minut
niedziela, 16 marca 2014
Zupa kminkowa z kluseczkami z kaszy manny
ZUPA KMINKOWA Z KLUSECZKAMI
Z KASZY MANNY
Z wiosennej pogody niewiele
zostało. Zamiast tego powiało chłodem, a nawet sypnęło śniegiem. Ogólnie rzecz
biorąc, aura raczej mało przyjemna, stąd nic nie zrobi nam lepiej niż talerz
ciepłej zupy. Tym razem pomysł dość niezwykły, bo na zupę kminkową, którą
polubią nawet zagorzali przeciwnicy tej przyprawy! A to dlatego, że po pierwsze
jest bardzo delikatna w smaku, a po drugie, nie sposób oprzeć się kluseczkom z
kaszy manny, które pasują do niej wprost idealnie! Przepis podobno pochodzi z
pszczyńskiego zamku (więc to danie jak najbardziej wytworne, choć nada się
równie dobrze na co dzień) i ma już swoje lata, ale i dziś smakuje wybornie. Koniecznie spróbujcie!
Składniki:
1 paczka kminku w całości
1,5 litra bulionu warzywnego
200 ml śmietany 12%
2 jajka
ok. 1/2 szklanki kaszy manny
1,5 litra bulionu warzywnego
200 ml śmietany 12%
2 jajka
ok. 1/2 szklanki kaszy manny
1/2 pęczka zielonej
pietruszki
sól i pieprz
Przygotowanie:
Do wystudzonego bulionu wrzucamy
kminek i gotujemy na bardzo małym ogniu przez co najmniej godzinę. Odcedzamy
kminek, a następnie do kminkowego bulionu dodajemy śmietanę (najpierw ją
hartując, w innym wypadku śmietana się zwarzy). Rozbijamy jajka, rozbełtujemy je
i (ciągle mieszając) wsypujemy kaszę mannę aż do uzyskania gęstej konsystencji
(możliwe, że będzie nam potrzeba trochę więcej kaszy). Na wrzącą zupę kładziemy
kluseczki łyżeczką do herbaty. Czekamy aż się zagotują, doprawiamy do smaku solą
oraz pieprzem, posypujemy zieloną pietruszką i gotowe!
Czas
przygotowania: 120 minut
Efektywny czas
pracy: 20 minut
piątek, 14 marca 2014
Penne z selerem naciowym i pomidorami
PENNE Z SELEREM NACIOWYM I
POMIDORAMI
Za oknem już wiosenna pogoda, która w kuchni inspiruje do przygotowania czegoś lekkiego i odświeżającego. Nie powinno zatem dziwić to, że zdecydowałem się dziś na pastę i to taką, w której w głównej roli wystąpił nieodzowny ostatnio w mojej kuchni seler naciowy. Zresztą przepisów na to niesamowite warzywo nigdy dość, dlatego tym razem proponuję jego połączenie z klasycznym włoskim sosem pomidorowym, zieloną pietruszką i odrobiną anchois dla złamania i zaostrzenia smaku. Do tego jeszcze miska rukoli przyprawionej octem winnym, olejem z orzechów włoskich, solą, pieprzem oraz brązowym cukrem i wiosna w kuchni w pełni!
Składniki (dla dwóch osób):
150 g penne pełnoziarnistego
2 łodygi selera naciowego
1/2 szklanki listków selera naciowego
1 puszka pomidorów pelati
3 ząbki czosnku
6-8 filerów anchois
1/2 pęczka zielonej pietruszki
oliwa z wytłoczyn oliwek
sól, pieprz, cukier
Przygotowanie:
Makaron gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Na patelni rozgrzewamy oliwę i wrzucamy na nią ząbki czosnku w całości. Smażymy tak długo aż będą brązowe ze wszystkich stron. Dodajemy posiekane filety anchois, zieloną pietruszkę i seler naciowy. Mieszamy przez dwie-trzy minuty i dodajemy pomidory. Zostawiamy na 10 minut, aż sos zgęstnieje. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem (oraz cukrem, gdy pomidory są zbyt kwaśne), dodajemy listki selera naciowego i podajemy. Całość możemy także posypać parmezanem lub pecorino.
Czas przygotowania: 25 minut
Efektywny czas pracy: 15 minut
poniedziałek, 10 marca 2014
Kuskus z salami, rozmarynem i chili
KUSKUS Z SALAMI,
ROZMARYNEM I CHILI
To jedno z moich "dań awaryjnych",
kiedy mam dosłownie 15 minut na zrobienie czegoś do jedzenia, ale nie ukrywam,
że wracam do niego także wtedy, gdy czasu jest trochę więcej. Kuskus (jak
zresztą wszystkie kasze) uwielbiam, ale cenię ją zwłaszcza za możliwość
błyskawicznego przygotowania i właściwie nieograniczonych możliwości w łączeniu
z innymi produktami. W tym daniu podstawą jest dobra wędlina - najlepiej
oryginalne hiszpańskie chorizo albo jak najlepsza salami - węgierska, włoska bądź
hiszpańska. Na ogół stosuję właśnie chorizo (jeśli tylko mam je w
lodówce), jednak tym razem wykorzystałem salami z Włoch, które chyba jeszcze
lepiej pasuje do rozmarynu i czerwonej papryczki chili. Do tego jeszcze tylko
cebula dymka, garść rukoli i kolorowe, pikantne i aromatyczne danie ląduje na talerzu w mniej niż 15
minut! Koniecznie spróbujcie!
Składniki (2
osoby):
150 g kaszy kuskus
100 g włoskiej salami
100 g włoskiej salami
1 cebula dymka
1 czerwona papryczka chili
1 gałązka rozmarynu
3/4 szklanki bulionu warzywnego
garść rukoli
oliwa z wytłoczyn oliwek
sól i pieprz do smaku
1 czerwona papryczka chili
1 gałązka rozmarynu
3/4 szklanki bulionu warzywnego
garść rukoli
oliwa z wytłoczyn oliwek
sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
Na patelni rozgrzewamy niewielką
ilość oliwy (chorizo bądź salami to dość tłuste wędliny, z których w czasie
smażenia wytopimy część tłuszczu), a następnie podsmażamy na niej przez kilka
minut posiekane cebulę dymkę, wędlinę, rozmaryn oraz papryczkę chili. Gdy cebula się
zezłoci, wsypujemy na patelnię kaszę kuskus i zalewamy bulionem. Wyłączamy ogień
na kuchence, przykrywamy patelnię i zostawiamy na 5 minut. Doprawiamy solą i
pieprzem, posypujemy umytą i wysuszoną rucolą i mieszamy. Gotowe!
Czas
przygotowania: 15 minut
Efektywny czas pracy: 10 minut
Efektywny czas pracy: 10 minut
Subskrybuj:
Posty (Atom)